24/05/2009

23

Chyba już tak czekam długo na to aż wejdę do pokoju. Poczekalnie są takie irytujące dla mnie. Kiedy już nadchodzi na mnie chwila odźwierny wpuszcza kogoś innego. Pukam do tych ogromnie złych drzwi i pytam się jakie są tu zasady, że tak nie można! Zostałem zignorowany. Tym razem zacząłem walić nogami i pięściami. Ten młody chłopak w białym kitlu, szpital to był, tym razem się przeraził i nawet nie słuchał tego co mam do powiedzenia od razu zamknął mi drzwi. Wszedłem bez zapowiedzi, zobaczyłem jak jego matka i on pakują się w pośpiechu. Zbliżyłem się do nich i zacząłem skarżyć się przy wszystkich. Oni się ciągle pakowali. Ona stała tyłem do mnie przy oknie jakby chciała uniknąć bezpośredniej konfrontacji ale kiedy zobaczyłem ją z profilu od razu poznałem. Poznałem też ten pokój, który teraz był gabinetem medycznym, może dentystycznym a przed wojną było tu mieszkanie. Pieprzyliśmy się na tym parapecie. Miałem wielką ochotę uderzyć tego bęcwała jękiem jego matki, kiedy prawie kolanami wchodziła na okno, bo nic innego nie przychodziło jej wtedy do głowy, ale tylko przemknęło mi to przez myśl. Wyszedłem z gorącą nadzieją, że może będziemy kochać się na korytarzu. Kochankowie mają tą moc, czytają sobie w myślach. Ona poczuła, że jest to jedyna szansa, że już więcej się nie zobaczymy i jedyne co ją powstrzymywało to, że byłem w wieku jej syna. Mimo to wybiegła za mną na korytarz nie zamykając drzwi wyprzedziła mnie w połowie drogi na klatkę schodową. Poszedłem za nią czekała przed wejściem na strych. Zaczęliśmy się szybko rozbierać. Nawet nie. Rozpięliśmy się tylko, tak by móc to tu zrobić. Spłoszyliśmy jakiegoś przechodnia. I po chwili byliśmy już sami. Wszystko znikło. Coraz szybciej znikało, pojawiało się i znikało. Lastryko. Rdza na poręczy. To było nasze schronienie. Już ją czułem. Objąłem ją jedną ręką drugą od przodu i byłem w niej, każdą możliwą drogą. Tak jak i ona. Uciekłem. Zasnąłem.

No comments:

Post a Comment