24/05/2009
14
Siedzę na krześle w małym pokoju. Przytulny, pogoda miła. Na całej wysokości drewno wyłożone, przyjemna wiśnia. Jest południe albo tuż. Poznaję, bo okna wychodzą na obszerny przed posiadłością starodrzew. Wybiegam. W następnym pokoju mijam człowieka to Hiszpan- ćwiczy szermierkę. Mój przyjaciel. Bez słów wskazuje mi gdzie mam biec. Szukam mojego kufra. Jest. Otwieram szybko i zaczynam składać broń to dziwne, bo opanowana do perfekcji czynność sprawia mi teraz nie lada problem. Teraz jest już za późno odkładam miotacz i zabieram ze sobą pewną japońską stal. Kiedy wracam Antoni przetrząsnął już cały pokój, z którego wybiegłem jak szalony. Tłumacze mu, że obleciał mnie strach i kazał wziąć to, co najlepsze, zły duch powiedział mi przez mgłę - Szykuj się na najgorsze…- Poczułem dziwne swędzenie w dłoni. Poczułem jak wyślizguje mi się miecz. Dopiero teraz zrozumiałem, jak dobrze ukryte było to pomieszczenie. Jedne, drugie drzwi. Cud, że tam trafiłem. Trochę niewygodne łóżko, ale zawsze świeże powietrze. Czułem, że ktoś nadchodzi. Kiedy odzyskałem przytomność byłem już na lotnisku kulejąc mijałem po kolei moich znajomych. Wszyscy gdzieś odlatywali i mnie czekała szczegółowa kontrola. Szukali jakby wiedzieli, że coś znajdą. Jak ja mogłem nie złożyć tej kolby? Przecież słyszałem dwa albo trzy razy charakterystyczny zgrzyt. Sprawdzałem! I nic, gdzie jest Antoni? Wszyscy znajomi mijają mnie ze sztucznym uśmiechem. Gdzie jest bilet na bagaże? Zaraz, zaraz nie pamiętam gdzie jest to lotnisko! Strasznie boli mnie potylica. Nie mam wyboru albo przebrnę celników albo tamten mnie ujmie.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment