24/05/2009

15

Spałem.
…najgorsze, że nie pamiętam jak, gdzie i dlaczego? Pierwszą rzeczą, jaka mi przyszła na myśl to, że nikt nie miał najmniejszych szans. Wszystko odbyło się nie tyle szybko, co niespodziewanie. Nie było żadnych statków ani żadnych sygnałów ostrzegawczych ani innego znaku nadchodzącej zagłady. Nawet słowo zagłada przekraczało swój sens. W końcu wstałem. Wszędzie były tylko skały. Jak okiem sięgnąć tylko granit i bazalt. Wiał słaby znajomy wiatr. Nie mogłem dostrzec choćby jednego promienia słońca. W ciele wielki ból jakby po tygodniach ciężkich prac w kamieniołomach. Nie byłem w grocie sam. Nie czułem żadnego strachu, jeszcze. Wyszedłem.
Instynkt podpowiadał mi, żebym schylił się i poruszał się niepostrzeżenie. Szaro, wszędzie beznadziejnie szaro. Pył w nozdrzach. Wielki wąwóz. Nie było drzew ani zwierząt było tylko jedno lewitujące ptasie piórko. Zbawienne. Nareszcie mgła zeszła z oczu. Nie pamiętam czy było zimno czy też ciepło. Na sobie miałem jakieś szmaty brudne, przepocone, aż sztywne. To był len. To niemożliwe ile ja się naskakałem żeby schwycić to pieprzone piórko i za każdym razem nic, aż kręciło mi się w głowie. Za którymś razem usłyszałem śmiech, nieludzko brzmiący śmiech-tępy ból przeszedł mi przez głowę. Tam wysoko to byli najeźdźcy. Bawili się mną puszczając piórko na żyłce. Przypomniałem sobie cały podbój Ziemi i z jeszcze większą furią zacząłem skakać w górę bo wiedziałem teraz, że dobrze się stanie jeśli się uda. Nareszcie. Nie znam się na ptakach ale piórko było śnieżno piękne jak na tą całą okoliczność. Jak na całą okolicę, która kiedyś była Przełęczą Trzech Dolin. Szybko pod występ! Wciągnąłem za chabety i tego chłystka co to ciekawsko zaglądał w górę. Skutkiem zerwania pióra był deszcz kurzych udek. Droga do obozu była długa i niebezpieczna. Moje szczęście pamiętałem skrót, tajne przejście przez fortecę olbrzymów. Inaczej nie da się ich opisać. Należałoby zacząć od podobieństwa do ludzi ale tylko pozornego bo z Ich oczu płynęła inna siła. To była czysta żądza zniszczenia całej rasy. Biegliśmy z młodym cały czas pod górę przez dziedziniec, przez wąskie korytarze, stosy drewna, mijaliśmy urządzenia, których funkcje były nam nieznane. Dziwne bo mijaliśmy też Ich ale nikt na nas nie zwracał uwagi dopóki byliśmy przygarbieni i szybko acz cicho przebiegaliśmy nie wchodząc Im w drogę. Tajne przejście było w ubikacji. Młody zdążył już zjeść swoją porcję udek. Teraz trzeba było czekać…

No comments:

Post a Comment