To dzięki temu, że padało rano mniszek wyglądał tak soczyście. Rosa została prawie do południa i mimo wiosennej aury w kotlinie było jeszcze całkiem zimno. Pamiętam tylko tyle, że zbiegałem z górki i to całkiem stromej. Znowu uciekałem. Tym razem gonił a raczej ścigał mnie ktoś samochodem. Przepiękna pogoda ale nie miałem chwili na zadumę nad ogromem światła. Wokół wszystko było przesycone zielenią. Całkiem trudno biegnie się w sandałach ale kiedy tylko pojawiły się schody było już łatwiej. Przynajmniej widziałem gdzie biec, miałem mapę w ręku. Gdzie biegłem niestety nie pamiętam w każdym bądź razie w kierunku strumienia tam w dole, nad którym przerzucony był straszne wąski most. To dziwne ale mieścił się na nim samochód jakby tego jeszcze było mało to kiedy spieszyło mi się musiał tamtędy jakiś przejeżdżać. Musiałem chwilę poczekać w międzyczasie zauważyłem w dole bardzo strome schody i poczułem ich zapach na lewej dłoni. Myślałem, że zdrowo się wyszmacę kiedy schody skończyły się i trzeba było balansować jak na nartach. Polonez już nadjeżdżał. To był most drewniany miło dudnił pod sandałami i w tym miejscu kończy się milsza część ucieczki o ile można tak powiedzieć…
Na końcu mostu zobaczyłem, że można zbiec po konstrukcji na dół aż do strumienia. Drewno było mokre i przerażająco śliskie to była najwyraźniej stara konstrukcja. Moje sprawne oko inżyniera wyceniło ją na pięćdziesiąt lat. Ostrożnie a jednak pośpiesznie znalazłem się na dole; tam był wodospad, którego z góry nie było widać! W sumie to nic dziwnego bo most był przerzucony jakieś trzydzieści metrów ponad poziom. Musiałem zdjąć sandały. Nagle jeden poleciał w stronę wodospadu i przepadł. Nie chciałem nawet rzucać się zanim bo woda przerażała mnie wszystkim co miała. Łamała nawet prawa fizyki „spadając” w górę. Sandała ani śladu. Zdaję się, że zgubiłem potem i drugiego ale nie pamiętam gdzie. Sytuacja nie sprzyjała poszukiwaniom.
Oni zbliżali się.
No comments:
Post a Comment