24/05/2009

d’un trait

od czego by tu zacząć?

dopiero od kilku dni przestało padać gdzie co drugi piątek to wolny piątek (chyba) i gdzie spokojnie mogę wypić piwko w czasie lunchu. raczej małe, słabe ale za to dobre.
byłem wczoraj w Belgii.
z Lille wsiadłem w metro i na ostatnim przestanku kilka minut i byłem tam. Pozaglądałem tu i tam znalazłem pakistańską spelunę gdzie zamówiłem coś najtańszego o dźwięcznej i wszystko mówiącej nazwie "melange" była to buła z czymś w środku plus frytki; upal jak w Stambule, muchy muzułmańska muza do ucha i telegazeta z najświeższymi wynikami ligi gdzieś w trzecim wymiarze.
potem bo mi zabrakło kasy poszedłem szukać bankomatu a potem bo miałem już dość przechodziłem obok knajpy "chez chat" spytałem czy otwarte bo to newralgiczna godzina 14h poprosiłem o miejscowe browar, kobieta zaprosiła mnie bym wypił je z nimi na chodniku przed knajpa, tam poznałem zdanie miejscowych na temat polek i ruskich kobiet, konteksty porno wyuzdane metafory etc. lekko mnie to zszokowało ale nie wiedziałem co powiedzieć, wyszło coś w stylu: "ale ja ruskich kobiet nie znam, wiec nie wiem"
i potem wróciłem do Lille poszwendać się po dzielnicy gdzie znalazłem mieszkanie
tam tez walnąłem kolejne piwo( wszystko w wymiarze 0,3l), strasznie dziś ciepło było, ale tez chciałem się sfamilizować ze stałymi klientami po przeciwnej stronie jest chińska pralnia na kg a cały skwer był miejscem gdzie przedwczoraj siedziałem i przyglądałem się dzielnicowym mistrzostwom petanque, w które tez grałem ale poza konkursem! cienias jestem.
Rzucałem bulami piłem wino i jadłem czereśnie a potem tańczyłem, ba uczono mnie tańczyć bo dziewczyny były w organizacji Wezamme L’accordeon, chyba?
Klimat mi sprzyja nie doskwiera mi alergia ani upały.

wytłumaczenie

...sny, które znalazłem.

to zbiór, począwszy od najstarszych,tych które schowały się głęboko w moich dokumentach. i nigdy chyba nie miałem czasu je tu umieścić.

na surowo.

1

…spokojnie to była tylko zła jawa, no dalej zbudź się już. Może trzeba będzie uszczypnąć? Nie, w ten sposób nie zaśnie. No nic, trzeba będzie poczekać. To ty licz. Ja popatrzę. Trzy dwadzieścia sto, dwa dwadzieścia sto…
…to całkiem dziwne, kiedy pogoda nie odzwierciedla, ta w rzeczywistości tej wyśnionej i tak na przykład mleczne niebo nie znajduje odbicia w zaśnieżonych stokach. Pan w szarej ścianie straszy w zielonej trawie kota a jest tylko bieg po łące i wielki kanion zwietrzałego granitu bez żywej duszy. Myśl ubrana w kwietniową forsycję, co ma zrobić?
Różne rzeczy cisną się do głowy, kiedy tak wieje wiatr prosto w twarz. Razem z nim zjeżdżaliśmy właśnie rano. Inaczej. To właśnie z Nim zjeżdżaliśmy rano, bo ktoś na stoku paskudnie urządził sobie kolano. Dziewczyna była zdrowo przerażona bólem, ale rutyna znieczuliła na wszelki zamęt, jak i temu podobne. Nas rzecz jasna! Chwile potem byliśmy już wolni, jak się później miało okazać dziewczynka pojawiała się wiele razy nie zawsze w towarzystwie Jego i nie zawsze zimą i czasami ona była ratownikiem, mniejsza o to, to miało nastąpić w niedalekiej przyszłości w każdym bądź razie tamto spotkanie utkwiło mi w pamięci i dzięki niemu mogłem ją później Poznać. Żaden z nas nie przypuszczał, że stok będzie oblodzony. Wpadliśmy do rzeki „amazońsko” szeroki strumyk. Zbliżaliśmy się do wodospadu, niechybnie. Dziwny wodospad, woda wzlatywała w dół. Wszystko działo się najszybciej jak mogło. Ptak przelatywał najszybciej jak tylko mógł. Wielkie kłody płynęły jak woda tylko najszybciej mogła. Uszy wyłączyły się. Wyglądało to jak widok przez zamknięte okno w samochodzie, jak podczas pierwszego razu. Kamień złapał mnie jego przytuliła ziemia w dole wodospadu. Ostatkiem sił połykałem wodę w płuca.

2

Bardzo lubię jak chwiej! moim ciałem serce. Znowu obudziłem się we śnie. Tym razem siedzę na ciepłej skale. Z kolorem melafiru walczy zawzięcie żywica sudeckich sosen. Słyszę jak w słońcu skała pęcznieje i po korze płynie bursztyn przyszły. Gwiazda w południa zamyka mi oczy fotonami. Wstaję. Skraj półki a dalej tylko trawa-dziwna- leniwa. Nie zauważyłem, kiedy dyrygowanie gibaniem trawie przerodziło się w przemówienie dla drzew.
W mgnieniu oka skała wystrzeliła w mównicę i trzy po trzy bredziłem, że egzystencja jest z natury szczęśliwa, którego szczęścia przyczyną jest egoizm i pożądanie a pragnąc wszystkiego i pożądać wszystko pomaga osiągnąć cel. Wmawiałem sosnom, że mają niewłaściwe poglądy, że mówią, postępują, dążą, uważają niewłaściwie medytują. Stojąc niewidomy wymyśliłem długi skok. Czubki drzew zniknęły za plecami. Gałęzie amortyzowały upadek. Zatrzymałem się nad ściółką milimetry. Wymyśliłem ponury, smutny, długi skok. Pięknych ckliwych wspomnień brak. Teraz trzeba podjąć decyzję! Skaczę. Widzę mrówkę, jedną drugą, tysiąc. Pracowite mrówki w suchych liściach. Co będzie, jeśli znowu to sen i tak naprawdę nie skoczyłem tylko znowu się obudzę? Zaczyna padać deszcz rozganiając pracownice. Lepki deszcz oblepia je. Zniewala swoją konsystencją i kolorem mrówczym zarazem robi mi się chłodno to normalne, kiedy pada deszcz i kiedy pobierają krew. Boli, odchodzę od zmysłów…

3

Obudziłem się jako petent. Biurowiec, w którym się znajdowałem nosił cechy imperialistyczne. Wszędzie jak okiem sięgnąć Machoń, meble obite skórą i gdyby nie ta framuga w przejściu nigdy nie zgadłbym, że już tu byłem. Mimo przeświadczenia znajomości miejsca nie wiedziałem gdzie są toalety. Ktoś z personelu profesjonalnie wskazał mi korytarz. Szedłem aleją założycieli i zanim się zorientowałem znalazłem się w czyimś prywatnym mieszkaniu. Ludzie, którzy tam siedzieli nie okazali zdziwienia moim wtargnięciem. Jedyne co wskazali mi dalsza drogę, kolejny raz ktoś mi pokazuje co mam robić. W następnym pokoju a pomieszczenia były wysokie monumentalne wręcz. Cały biurowiec okazał się stara kamienicą kupiecką, w której siedzibę miała kancelaria. O tuż w ostatnim pokoju już bez okien na południowy wschód siedział kolejny znany obcy dziad. Skąd się tworzą takie twarze? Władczo siedział w fotelu, władczo zaprosił do siebie. Szlak mnie trafił, kiedy po raz kolejny przedstawiono mi następną parę drzwi sosnowych. Sprawdzam lewe?! Męska ubikacja
-O przepraszam!
Miejsce, którego od samego początku szukałem jest poza moim zasięgiem. Ja tam po prostu nie mogę wejść, czuję się dziewczyną, ale tylko na chwilę, bo skoro nie na lewo to może na prawo? Tego się nie spodziewałem. Za drzwiami stało szpalerem 1500 hiszpańskich żołnierzyków. Ów dziad stanął przy mnie- Masz tam rodzinę. Że niby co?! –No dalej, zawołaj ich. Co, teraz? Co mam robić? Krzyknąłem-Baczność! Wszyscy jak jeden mąż na moją komendę. Dziad-Spocznij! Młody człowiek podszedł do nas. To był On. Odrobinę podobny. Zaczął wymieniać swoich przodków, krewnych, jednym słowem wszystkich. Trzy, cztery pokolenia wstecz okazało się, że jesteśmy blisko spokrewnieni.

4

Nie, za bardzo to ja lata nie lubię.
Latem trzeba umieć się cieszyć a ja za bardzo
Tego nie umiem.

Z pewnością dlatego znaleźliśmy się z Anią w romskiej wiosce. Wśród zaprzęgów w mgle i świetle ognisk moja dzierlatka szalała ze szczęścia nie zważając nawet na kolano.
Pieśni, tańce wszystko na cześć wielkiego, grubego Cygana. Wesoły Marcel z onirycznie przerośniętym karkiem. Stanął na palcach i poprosił mnie z góry o pomoc. To właśnie ja podsunąłem Cyganowi pustostan na rogu ulicy, więc mogłem również wstawić się i za Marcelem w jakiś sposób. Teatralnie ćwiczony uścisk dłoni aż do skutku. Dopóki gruba ryba nie zauważyła białych zębów Marcela. Atletyczny uścisk nadwyrężył mi dłoń. Całe szczęście mieszkanie nie miało ściany od południa, bo w innym wypadku scena przywitania mogłaby trwać całą noc. W tym czasie Ania uczyła się romskiego. Było już późno a chciałem jeszcze Ani pokazać okolicę, poszliśmy więc na spacer. Idąc ciągle przepełniała mnie duma ze spełnionego przyjacielskiego obowiązku. Żadne z nas nie lubi chodzić tymi samymi ścieżkami albo inaczej wielką czerpiemy przyjemność z niekrytych jeszcze dróg. Dotarliśmy pod płot. Stara zardzewiała siatka ledwo widoczna z pomiędzy gałęzi. Znaleźliśmy dziurę w płocie! Bomba.
Chaszcze jakby jeszcze śmielej rozrastały się czyniąc dróżkę nie do przejścia. Po prawej mijaliśmy bezludną ruinę z niezamurowanymi oknami, za winklem, której skrywał się w starodrzewie zdewastowany pałacyk. Dopiero wtedy zorientowałem się, że weszliśmy na zakazaną posesję. Nikt w wiosce o niej nie wspominał, ale wyczuwało się romską niechęć a wręcz lęk a propos działki. Zawróciliśmy. Od teraz wszystko działo się błyskawicznie. Przy płocie dziurę zastąpił szpaler dziadków jeden za drugim. Ostatni zatrzymał mnie myślą. Powiedziałem dziewczynie by wróciła do wioski. Majestatycznie Ostatni dziad zaczął ciąć powietrze kulą. Cięcie poprzedzone rzutem, małą kuleczką na ziemię. Większą szukał powietrza. Zrzucił mi ją na dłoń mówiąc- To jest centrum twojego zainteresowania. Zacząłem szukać w kuli odpowiedzi. Po omacku odczytywałem grafiki a przed nosem ukazał mi się wzór. Dopiero teraz do mnie dotarło, że odpowiedź nie musiała zawierać się w dużej kuli!

5

Ostatnie co pamiętam i zarazem pierwsze co sobie przypominam to tantrycznie migająca jarzeniówka. Długo siedziałem sam zanim ktokolwiek wszedł do sali. Wszystkie komputery były włączone a laborant Sumo gadał jak najęty przez telefon nie przejmując się w ogóle tym co robię, co się dzieje na sali. Mam wrażenie, że nawet specjalnie puścił głośno muzykę.
Zaciął się przeklęty kalkulator i byłem zmuszony odciąć go od tyłu. Chciałem nawet wymienić przekaźniki, ale w momencie, kiedy pochyliłem się by to zrobić moje włosy przywarły do, jak wcześniej myślałem, wyłączonego komputera, który de facto nadal był pod napięciem. Zaczynałem tracić władze w kończynach i desperacko wyrywałem sobie włosy. Panicznie byłem wystraszony, ale cudem udało mi się po długiej walce przerwać obwód. Byłem cały roztrzęsiony, w lustrze sprawdziłem czy jestem cały. Na szczęście tak, ale moje zęby? O nie! One całe, całe są czarne, zwęglone, pobiegłem do Sumo, ale jemu wszystko jedno. Ignorant w brodzie. Niemiarowy i chaotyczny oddech zaczął sprawiać większy ból, co raz większy i większy. Moje usta i płuca zaczęła wypełniać gęsta krew. Nie bałem się śmierci tyle co, że zabrudzę dywan w laboratorium. Szybko znalazłem się w łazience na Batorego. Tam zrozumiałem, że to koniec. Krew lała się jak z wiadra. Tonącym głosem krzyknąłem ostatkiem sił.-Jezu pomóż, nie chcę jej stracić!
Zapłakany zegar pokazał mi zwłoki po uderzeniu rakietowym w Izraelu równo o północy.

6 i 7

W samym środku nocy wszystkie przystanki są puste. Wokół nich ziemia jest twarda, dlatego też bieganie od jednego do drugiego przez całą noc nie sprawiało mi najmniejszego problemu nawet to, że miałem na sobie mundur i cięższa od niego była duma. Nic nie pomniejszało mi frajdy. Nikt mnie nie gonił a nawet lekko i bardzo szybko gonić mogłem ja. Nocne szaleństwa szybko się skończyły nikogo nie ująłem eh. Samolot już czekał.


Ziemnymi koleinami w szczerym letnim polu dotarliśmy z ojcem po długiej wędrówce do wąwozu tuż pod Chełmcem trochę innym, bo zwyobraźnionym. Przez ten upał strasznie zgłodniałem a poza tym nie byłem w najlepszym nastroju w końcu to lato. Na najbliższej krzyżówce dojrzeliśmy jadłodajnie. Stara podżarta rdzą buda na kółkach była tu unieruchomiona chyba od lat i nikt nie zamierzał jej zabrać z tak „ruchliwego” miejsca. Nie potrafię dobrać odpowiedniej porcji ryżu. Karcą mnie za brak zdecydowania. Mój ojciec dawno już zanurzony w talerzu. Może wezmę gyros? Poproszę garść ryżu.

9 i 10

kiedy byłem mały te dwa sny śniły mi się bardzo często


Permanentnie w kuchni na Sobięcinie ktoś spala w piecu wszystkie kapcie domowników. W cale nie jest zimno jak na popołudnie

Znów uciekłem na Chełmiec patrzeć z góry na wszystkich. Tym razem skręciłem w lewo w kierunku nieznanego wąwozu. Konsekwencją spacerów było odkrycie tajnej bazy przekaźnikowej. Obiekt nie był chroniony żadnym płotem w zupełności rolę tę spełniało strome zbocze. Ogromna kupa żelastwa. Wielka wieża kontrolna z kopułą na szczycie, wielkiej mocy kondensatory i wzmacniacze sygnałów. Wielkie szyby wiertnicze i wyciągowe. Jednym zdaniem fabryka fal sejsmicznych. Nie widziałem tej stacji już od dawien dawna.
Chcę tam wejść. Ktoś musi tego pilnować.
Chcę się przyjrzeć. Ktoś musi tego pilnować.
Chcę jej dotknąć. Ktoś naprawdę musi tego pilnować…

11

Przyjechałem do stolicy przywitać nowoczesny skład Deutsche Bahn po dziewiczej trasie spod wschodniej granicy przez pojezierza, którym dzielnie kierowała acz jeszcze bez pasażerów, bo to tylko jeden wagon razem z bratem Ania. Lokomotywa spalinowa wagony bezprzedziałowe. Nikt nie pilnował suchej dermy siedzeń. Zaś ja rozradowany po długiej rozłące wbiegłem z kwiatami na trzeci peron.

12

To dzięki temu, że padało rano mniszek wyglądał tak soczyście. Rosa została prawie do południa i mimo wiosennej aury w kotlinie było jeszcze całkiem zimno. Pamiętam tylko tyle, że zbiegałem z górki i to całkiem stromej. Znowu uciekałem. Tym razem gonił a raczej ścigał mnie ktoś samochodem. Przepiękna pogoda ale nie miałem chwili na zadumę nad ogromem światła. Wokół wszystko było przesycone zielenią. Całkiem trudno biegnie się w sandałach ale kiedy tylko pojawiły się schody było już łatwiej. Przynajmniej widziałem gdzie biec, miałem mapę w ręku. Gdzie biegłem niestety nie pamiętam w każdym bądź razie w kierunku strumienia tam w dole, nad którym przerzucony był straszne wąski most. To dziwne ale mieścił się na nim samochód jakby tego jeszcze było mało to kiedy spieszyło mi się musiał tamtędy jakiś przejeżdżać. Musiałem chwilę poczekać w międzyczasie zauważyłem w dole bardzo strome schody i poczułem ich zapach na lewej dłoni. Myślałem, że zdrowo się wyszmacę kiedy schody skończyły się i trzeba było balansować jak na nartach. Polonez już nadjeżdżał. To był most drewniany miło dudnił pod sandałami i w tym miejscu kończy się milsza część ucieczki o ile można tak powiedzieć…
Na końcu mostu zobaczyłem, że można zbiec po konstrukcji na dół aż do strumienia. Drewno było mokre i przerażająco śliskie to była najwyraźniej stara konstrukcja. Moje sprawne oko inżyniera wyceniło ją na pięćdziesiąt lat. Ostrożnie a jednak pośpiesznie znalazłem się na dole; tam był wodospad, którego z góry nie było widać! W sumie to nic dziwnego bo most był przerzucony jakieś trzydzieści metrów ponad poziom. Musiałem zdjąć sandały. Nagle jeden poleciał w stronę wodospadu i przepadł. Nie chciałem nawet rzucać się zanim bo woda przerażała mnie wszystkim co miała. Łamała nawet prawa fizyki „spadając” w górę. Sandała ani śladu. Zdaję się, że zgubiłem potem i drugiego ale nie pamiętam gdzie. Sytuacja nie sprzyjała poszukiwaniom.
Oni zbliżali się.

14

Siedzę na krześle w małym pokoju. Przytulny, pogoda miła. Na całej wysokości drewno wyłożone, przyjemna wiśnia. Jest południe albo tuż. Poznaję, bo okna wychodzą na obszerny przed posiadłością starodrzew. Wybiegam. W następnym pokoju mijam człowieka to Hiszpan- ćwiczy szermierkę. Mój przyjaciel. Bez słów wskazuje mi gdzie mam biec. Szukam mojego kufra. Jest. Otwieram szybko i zaczynam składać broń to dziwne, bo opanowana do perfekcji czynność sprawia mi teraz nie lada problem. Teraz jest już za późno odkładam miotacz i zabieram ze sobą pewną japońską stal. Kiedy wracam Antoni przetrząsnął już cały pokój, z którego wybiegłem jak szalony. Tłumacze mu, że obleciał mnie strach i kazał wziąć to, co najlepsze, zły duch powiedział mi przez mgłę - Szykuj się na najgorsze…- Poczułem dziwne swędzenie w dłoni. Poczułem jak wyślizguje mi się miecz. Dopiero teraz zrozumiałem, jak dobrze ukryte było to pomieszczenie. Jedne, drugie drzwi. Cud, że tam trafiłem. Trochę niewygodne łóżko, ale zawsze świeże powietrze. Czułem, że ktoś nadchodzi. Kiedy odzyskałem przytomność byłem już na lotnisku kulejąc mijałem po kolei moich znajomych. Wszyscy gdzieś odlatywali i mnie czekała szczegółowa kontrola. Szukali jakby wiedzieli, że coś znajdą. Jak ja mogłem nie złożyć tej kolby? Przecież słyszałem dwa albo trzy razy charakterystyczny zgrzyt. Sprawdzałem! I nic, gdzie jest Antoni? Wszyscy znajomi mijają mnie ze sztucznym uśmiechem. Gdzie jest bilet na bagaże? Zaraz, zaraz nie pamiętam gdzie jest to lotnisko! Strasznie boli mnie potylica. Nie mam wyboru albo przebrnę celników albo tamten mnie ujmie.

15

Spałem.
…najgorsze, że nie pamiętam jak, gdzie i dlaczego? Pierwszą rzeczą, jaka mi przyszła na myśl to, że nikt nie miał najmniejszych szans. Wszystko odbyło się nie tyle szybko, co niespodziewanie. Nie było żadnych statków ani żadnych sygnałów ostrzegawczych ani innego znaku nadchodzącej zagłady. Nawet słowo zagłada przekraczało swój sens. W końcu wstałem. Wszędzie były tylko skały. Jak okiem sięgnąć tylko granit i bazalt. Wiał słaby znajomy wiatr. Nie mogłem dostrzec choćby jednego promienia słońca. W ciele wielki ból jakby po tygodniach ciężkich prac w kamieniołomach. Nie byłem w grocie sam. Nie czułem żadnego strachu, jeszcze. Wyszedłem.
Instynkt podpowiadał mi, żebym schylił się i poruszał się niepostrzeżenie. Szaro, wszędzie beznadziejnie szaro. Pył w nozdrzach. Wielki wąwóz. Nie było drzew ani zwierząt było tylko jedno lewitujące ptasie piórko. Zbawienne. Nareszcie mgła zeszła z oczu. Nie pamiętam czy było zimno czy też ciepło. Na sobie miałem jakieś szmaty brudne, przepocone, aż sztywne. To był len. To niemożliwe ile ja się naskakałem żeby schwycić to pieprzone piórko i za każdym razem nic, aż kręciło mi się w głowie. Za którymś razem usłyszałem śmiech, nieludzko brzmiący śmiech-tępy ból przeszedł mi przez głowę. Tam wysoko to byli najeźdźcy. Bawili się mną puszczając piórko na żyłce. Przypomniałem sobie cały podbój Ziemi i z jeszcze większą furią zacząłem skakać w górę bo wiedziałem teraz, że dobrze się stanie jeśli się uda. Nareszcie. Nie znam się na ptakach ale piórko było śnieżno piękne jak na tą całą okoliczność. Jak na całą okolicę, która kiedyś była Przełęczą Trzech Dolin. Szybko pod występ! Wciągnąłem za chabety i tego chłystka co to ciekawsko zaglądał w górę. Skutkiem zerwania pióra był deszcz kurzych udek. Droga do obozu była długa i niebezpieczna. Moje szczęście pamiętałem skrót, tajne przejście przez fortecę olbrzymów. Inaczej nie da się ich opisać. Należałoby zacząć od podobieństwa do ludzi ale tylko pozornego bo z Ich oczu płynęła inna siła. To była czysta żądza zniszczenia całej rasy. Biegliśmy z młodym cały czas pod górę przez dziedziniec, przez wąskie korytarze, stosy drewna, mijaliśmy urządzenia, których funkcje były nam nieznane. Dziwne bo mijaliśmy też Ich ale nikt na nas nie zwracał uwagi dopóki byliśmy przygarbieni i szybko acz cicho przebiegaliśmy nie wchodząc Im w drogę. Tajne przejście było w ubikacji. Młody zdążył już zjeść swoją porcję udek. Teraz trzeba było czekać…

16

Poszliśmy na spacer główną ulicą Sobięcina. Ja, starzec oraz koń. Pogoda nam sprzyjała, sprzyjała rozmowie. Każdy z nas myślał nawet dziad, że dzień skończy się tak dobrze jak i zaczął. Gdy nagle z za winkla lumpeksu wychyliła się małpa. Goryl wielkości dużego budynku. Stare porachunki pomiędzy nim a koniem, bodajże. Jak zaczął nas gonić, każdy jego ruch chwiał nami na boki. Cała dzielnica drgała. Gdyby nie ten małpolud można by pomyśleć, że to nieszczęśliwa kumulacja tąpnięć tak naturalnych o tej porze roku. Kiedy już był w odległości 30 m od nas zrozumieliśmy, że to nie przelewki. KING KONG nas ścigał!
Najbliższą oazą, w której mogliśmy się schronić był sklep. Święta trójca wpadła do środka pech chciał, że był to mięsny. Koń.
- A to ja przepraszam- poszedł. Pogalopował? Czym prędzej do Gorc i tyle szkapę widziałem. Jako iż w mięsnym kolejka wiele nie ustępowała szybie wystawowej. Ogromnej szybie, przez którą…nie było czasy sprawdzić jak wielka była. Rozpaczliwie szukałem drzwi. Znalazłem przejście na zaplecze ale wyłączenie dla personelu rzeźniczego. Co teraz? Wpadłem na świetny pomysł oddania uryny.
-Chce mi się siusiu! To plus 100% infantylności w oczach i już po chwili siedziałem na muszli. Męska w mięsnym toaleta? Ostatnia kabina jak najdalej. Tym razem nie musiałem skrobać fugi by schować się. Pomyślałem o dziadku. Staremu wydze sztuczka z siusianiem nie wypaliła i tylko jak znalazł się na zapleczu miłe panie rzeźniczanki otoczyły go szczelnym kordonem. Wzięły go pod pachy i potulnie oddały dziadka w ręce aparatu. Tpchu! Małpy. Później już nie słyszałem szeleszczącego oddechu dziadka. Około kwadrans później to i słoń by się znudził a co dopiero małpa-pomyślałem. Byłem w błędzie. Nawet dobrze się nie rozejrzałem a już małpia łapa sunęła w moją stronę. Ciasnym korytarzem, tam kolejka za duża, tu w ubikacji śmierdzi niemiłosiernie. Nie było wyjścia. Potulnie umościłem sobie palce i zasnąłem w łapie.

18

jak już wspomniałem świetnie się złożyło z tym snem, bo czekałem na niego od samej Bułgarii.
"...wspaniała droga granią, góry pokazuję się, pasterze, kolejni Czesi, idziemy granią, zaczyna kropić ale to tylko blef rozbijamy się na polanie gdzieś na 1800 kicham sny, trzy sny. Pierwszy.
Drugi. widzę laboratorium na statku kosmicznym, dziewczyna na stole i chłopak na krześle, coś robią z mózgiem chłopaka, podłączają go wielkim kablem do dziewczyny, unieruchamiają go, dziewczynę zaś obdarzają mocą, oddzierają z ubrań, ze skóry, zostaje sam pomarańczowo-brązowy szkielet, ona ma tyle mocy, że uwalnia się z więzów i zabiera ze sobą chłopaka ciągnie go za sobą bo mimo tak wielkiej mocy nie jest w stanie mu pomóc, strzela energią w drzwi, otwierają się, uciekają, pamięć ulotna...walczą z niedźwiadkami na wózku, on jest szybki, nie mogą, nie może dziewczyna go trafić, w końcu pokonuje go, idą dalej, z budy wylatują takie same, lecz mniejsze niedźwiadki, ganiają po całej sali jak pchły, jak zajączki świetlne, kolejno dziewczyna wyłapuje je i gasi, wsiada z chłopakiem do windy, jadą w górę, widna zaczyna zmniejszać się, miażdżyć od zewnątrz i robi się z niej piłka: "Uwaga, dalej podaj!" krzyczą za każdym razem duże białe niedźwiedzie kiedy rzucają piłką ganiając po dużej sali( to są strażnicy) na koniec wrzucają metalową piłkę do szybu windowego i czekają na efekt, BUM ogień najpierw mały, potem większy i ku zdziwieniu niedźwiedziej czwórki z szybu wylatuje szkielet dziewczyny i chłopak na krześle zaczynają walczyć, szkielet rzuca niedźwiedziami na wszystkie strony jednym z nich przebija pancerz, rozhermetyzuje statek, wszystkie niedźwiedzie wylatuj, On i Ona sami na statku, jedne drzwi z okienkiem, ona zagląda do niego i zlękła się w rogu na krześle siedzi stary zmęczony szkielet: "Spojrzę ci prosto w oczy mimo, że się boję" wymieniła spojrzenia i nagle cała moc jaką dziewczyna posiadała skumulowała się w fioletowej kuli energii, jak piorun powróciła do prawdziwego właściciela, starego szkieletu:"Głupia jesteś, wykorzystam całą moc. Cofam wszystko co się wydarzyło" widzę cofający się czas. wstecz porusza się statek, gwiazdy, planety wszystkie wydarzenia, widzę planetę, zgliszcza zamieniają się w bloki, wstecz dalej dziewczyna zamienia się w siebie z przed, chłopak wstaje, chowają się tygrysy, niedźwiedzie zbierają na wózku owoce,

21

Wracając do domu miałem jeszcze we krwi kurz z budowy. Myślałem, że tylko wielkie miasta potrafią tak prężnie się budować a tu niespodzianka. Idąc w górę PKWN nie mogłem poznać starej szosy. Tyle perełek architektonicznych, które wyrosły jak grzyby po deszczu. Prawdziwa erupcja kształtów, jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Doszedłem na swoje podwórko naprzeciw parkingu. Jakiś bufon przestawił mój samochód a to było dobre miejsce. Rano tuż przed siódmą z pomiędzy wieżowców budziło mnie słońce, później aż do południa było całe zacienione. Nie tylko ja padłem ofiarą dowcipów bufona. Koledzy nie zawiedli i po chwili i razem z kolesiem od terenówki zapowiedzieliśmy zemstę. Nie lubię kiedy ktoś przestawia mi dom. Wraz z nadejściem mściwej nocy dostałem czasowej czkawki i straciłem jakieś piętnaście lat. Mimo wszystko razem z towarzyszem powoli realizowaliśmy plan. Nasz żartowniś, właściciel czarnej beemki nie miał się z nią prędko zobaczyć. Wytrych pasował idealnie i ruszyliśmy. Ja zająłem się sterowaniem, bo do gazu nie sięgałem. Ciepła noc ruszamy w rejs.
Jedziemy na dziwki. Gonimy je po całym mieście, całą noc. Udaje nam się odnaleźć trzy potencjalne kobietki spełniające wygórowane oczekiwania. Jednak moja nieudolna jeszcze jazda pozwala uciec dwóm. Ostatnią łapiemy tuż przed skrajem lasu. W świetle reflektorów prostytutka próbuje ratować się uniesioną kiecką w ten sposób odsłoniętymi detalami chciała odwrócić nasza uwagę, ale nawet brak bielizny nas nie zmylił, bo skąd na takim odludziu metro. Nie miała żadnych szans
Zaczęliśmy robić z nią to, co należało robić z prostytutką.

23

Chyba już tak czekam długo na to aż wejdę do pokoju. Poczekalnie są takie irytujące dla mnie. Kiedy już nadchodzi na mnie chwila odźwierny wpuszcza kogoś innego. Pukam do tych ogromnie złych drzwi i pytam się jakie są tu zasady, że tak nie można! Zostałem zignorowany. Tym razem zacząłem walić nogami i pięściami. Ten młody chłopak w białym kitlu, szpital to był, tym razem się przeraził i nawet nie słuchał tego co mam do powiedzenia od razu zamknął mi drzwi. Wszedłem bez zapowiedzi, zobaczyłem jak jego matka i on pakują się w pośpiechu. Zbliżyłem się do nich i zacząłem skarżyć się przy wszystkich. Oni się ciągle pakowali. Ona stała tyłem do mnie przy oknie jakby chciała uniknąć bezpośredniej konfrontacji ale kiedy zobaczyłem ją z profilu od razu poznałem. Poznałem też ten pokój, który teraz był gabinetem medycznym, może dentystycznym a przed wojną było tu mieszkanie. Pieprzyliśmy się na tym parapecie. Miałem wielką ochotę uderzyć tego bęcwała jękiem jego matki, kiedy prawie kolanami wchodziła na okno, bo nic innego nie przychodziło jej wtedy do głowy, ale tylko przemknęło mi to przez myśl. Wyszedłem z gorącą nadzieją, że może będziemy kochać się na korytarzu. Kochankowie mają tą moc, czytają sobie w myślach. Ona poczuła, że jest to jedyna szansa, że już więcej się nie zobaczymy i jedyne co ją powstrzymywało to, że byłem w wieku jej syna. Mimo to wybiegła za mną na korytarz nie zamykając drzwi wyprzedziła mnie w połowie drogi na klatkę schodową. Poszedłem za nią czekała przed wejściem na strych. Zaczęliśmy się szybko rozbierać. Nawet nie. Rozpięliśmy się tylko, tak by móc to tu zrobić. Spłoszyliśmy jakiegoś przechodnia. I po chwili byliśmy już sami. Wszystko znikło. Coraz szybciej znikało, pojawiało się i znikało. Lastryko. Rdza na poręczy. To było nasze schronienie. Już ją czułem. Objąłem ją jedną ręką drugą od przodu i byłem w niej, każdą możliwą drogą. Tak jak i ona. Uciekłem. Zasnąłem.

26

Na scenę włoskiego teatru tuż przed wystąpieniem grupy wampirów wszedł lew i hipopotam. Już za chwilę miała rozpocząć się orgia. Lew, niespełna rozumu, zaczął wspinać się na hipopotama w innym celu niż konsumpcja. Pobudzany jakąś melodią z dzieciństwa wpadał w trans tak głęboki, że już po minucie jego penis miał długość połowy jego samego. Z nabrzmiałym fallusem zaczął wskakiwać i uporczywie próbował odbyć stosunek. Lew i hipopotam bujali się razem jak na placu zabaw, w spowolnionym tempie. Wbijał w niego pazury, zrezygnowanie kładł łeb na jego karku, z grzywy leciał mu pot. Nic nie wyszło. Nawet nie zapalą papierosa. Ludzie w rzędach nie są w stanie się na dziwić, a mnie się nie podobała ta inseminacja.

24

Szedłem sobie najnormalniej w świecie na zajęcia na filii aż tu nagle połknąłem bardzo ważną rzecz! Nawet nie zdążyłem poczuć smaku jak znowu ktoś zaczął mnie gonić. Instytucja Bardzo Ważnych Spraw nie dawała mi spokoju i musiałem uciec z budy przez Giedymina. Ślizgając się po zboczu i mając na karku Ich dojrzałem całkiem spokojnie pasące się stado zebr. Nie martwił ich ani mój paniczny popłoch jaki siałem wśród okolicznych rdzawych liści, które o dziwo im smakowały ani fakt, że Giedymina to nie Ngoro Ngoro. W pościg za mną wysłano dwie agentki uzbrojone w wdzięk. Mimo ich gracji, niezaprzeczalnego uroku nie uległem pokusie co więcej uzbroiłem się w linijkę i wydrążonymi okręgami biłem gdzie popadnie w nadziei, że uda mi się od nich uwolnić. To był błąd. W przypływie furii pozwoliłem się jak jakiś uczniak zagonić za starą wiatę przystankową, która była wielkim aparatem rentgenowskim. Nic mi nie pozostało jak stanąć na chwilę w kontrapoście.

25

W nowym mieszkaniu na parterze razem z rodziną założyliśmy hodowle świnek morskich, kur i chomików. Idylla…, lecz jeszcze są sąsiedzi. Chrzest. Stara tradycja nakazuje zebrać cały chrust z podwórka i wybić wszystkie szyby nowym mieszkańcom. Na ciężki chrust nawet i zbrojona szyba nie pomoże. Zaczęło się. Raz, dwa, trzy…

italia

Przez chwilę jestem mężczyzną, zgubiłem się na dworcu. Nie wiem w jakim kraju i co tam robię. Widzę swoje odbicie w lustrze, gęsta broda szerokie barki. Jestem Katalończykiem. W tłumie dostrzegam rozpromienioną kobietę w białych obcisłych spodniach i różowym swetrze. Nogi miała kosmicznie długie, lekko kręcone blond włosy, po trzydziestce. Bez słów zaczęliśmy iść w stronę ubikacji mijając tłum turystów, po chwili za nami szło też kilku żandarmów. Sprytnie w ostatniej chwili tóż przed kolumną zmieniłem kierunek. Czyhali na okazję by mnie przyskrzynić. Zgubiłem ją ale w ciemno wsiadam w podmiejski pociąg. Poznaję to są Włochy, któraś z zapomnianych wiosek położona gdzieś wyżej. Ledwo ją poznaję, przebrała się w stonowaną czerń. Jest zaskoczona i płochliwie prowadzi mnie do domu, mijam miejscowych mężczyzn. Czekam cierpliwie u niej bawię się z jej synem i dwoma psami. Czekam aż wróci. Ona siedzi na małym cmentarzu przy kapliczce z Maryją, modli się o szczęście i odwagę, cała ubrana w bezkształtną czarną suknię i obszerny kapelusz. Kontemplację przerywa jej młoda para, on młody podobny do niej rzuca słowami, wymaga by zabrała tego fiuta póki się jeszcze nic złego nie wydarzyło, bez żadnej reakcji. Najwyraźniej oburzony tym do szpiku kości z furią rzuca siatką przed siebie i chce odejść. Ona zaczyna krwawić. Ja tymczasem poszedłem na spacer z białym psem, mijałem billboardy stare pozamykane sklepy chodniki z petami, i coś jeszcze co już mi umyka pamięci. Pies chyba stał na krawędzi okna, nie bał się wysokości, niekończące się pasmo bloków, labirynt sąsiedzkich waśń. W siatce, którą rzucił były dojrzałe porzeczki, cisnął nimi z postać Matki Boskiej, pękła, cała jakby we krwi, ona miała całe ręce we krwi, ściskała porzeczki albo szkło cienkie od ramki ze zdjęciem i płakała. Zanim wróciła do domu zdążyłem się już obudzić.

23/05/2009

lillois

jestem, w końcu też znalazłem czas na wpis, z wielkim trudem palcami zdjętymi z francuskiej klawiatury.
Wino, czereśnie,
petanque, spacery,
praca, rozmowy…skończyłem „możliwości wyspy” czekam na mała, która mi ukradła książkę, serce.
suche bagietki i śmierdzące sery, sałata
kloszardzi nieliczni uliczni.

narazie bez zdjęć, nie mam kabla. nie mam też stałego łącza.

10/05/2009

au moment même de mon départ

ostatnio jestem totalnie porozbijany wylotem.
brakuje mi ciągle czegoś i nie chce mi się.
wczoraj ostatni raz byłem na spacerze,
ciemne ulice, kamienice, różowe lampy.
wchodziłem w podwórka pierwszy raz,
od dwudziestu paru lat, to dziwne.
kark mam cały zesztywniały i alergię.
dziś się nie myję, zasnąć z całym dniem.
...
nie wiem pogubione mam myśli.
tęsknie za małą.

03/05/2009

bienvenue chez les chti

kiedyś kiedy byłem na studiach ustawiałem budzik na 4 w nocy i bez żadnego problemu zapisywałem to co mi się śniło, większość ze snów przepisałem tu, ale sennik został u rodziców...

dziś ktoś próbował wejść do mojego domu, miał klucze i wiedział o drugich ukrytych drzwiach dla służby. walczyłem zaciekle i przekręcałem zamki kiedy tylko zostawały przez niego otwarte i przechodził do drugiego zamka. w efekcie nie był w stanie wejść do środka.

musiałem koniecznie obciąć paznokcie by nie nabawić się zakażenia a potem rozkładaliśmy segmentowe drabiny do studni bez dna, w której w bocznych ściany były ukryte wejścia do podziemnych chodników, dalej ogromnych sal pełnej...już zaświtało, nie pamiętam.

omal nie wypadłem przedwczoraj z autodromu.

01/05/2009

last weekend in Torun

szybko zleciał czas.
szum z ulicy przykrywa teraz Coltrane Quartet.
spędziliśmy tutaj miły rok.

śniła mi się kolejna klasyka w klimacie industrialnym, pościgowym oraz zwierzęcym :)
szedłem pomostem na lotnisku, krata dudniła mi pod butami. osoba, która mnie oprowadzała wychwalała zalety systemu anty okruchowego. cały pomost był czysty a gdy tylko jakiś okruch z bagietki lądował na podłodze zewsząd zlatywały się małe myszy i porywały okruchy uciekając w ciemne zakamarki. potem na jednym z dachów coś widziałem, jakieś ich związki zawodowe albo coś w tym stylu. wszystko już przez mgłę widać.

jeśli chodzi o Francję to cała procedura przeprowadzki i związanych z tym spraw wygląda trochę jak labirynt. ogrom dokumentów, tłumaczeń...
ciężko znaleźć mieszkanie aż tak na odległość.
do zobaczenia na północy za jakiś czas...
by Lisa Larsson