wszystko zaczęło się już przedwczoraj. rozmawiałem z moimi rodzicami po polsku bez pośrednictwa świadomości. wierząc ich wiernym streszczeniom opowiadałem ponoć o spóźnionym betonie i o niedokonanych kontrolach jakości na budowie mostu.
następnego dnia nadałem historii ciąg dalszy poprzedzając wydarzenia transformacją w mysz i obserwatora jednocześnie. uciekałem łaciatemu kotu przez wieś. w śniegu wskoczyłem pod wykopaną wcześniej mozolnie dziurę przez moich kompanów ale kot zmotywowany był na tyle, że przeszedł również. potem już jako obserwator byłem świadkiem jak przez wąskie dwa otwory cylindryczne mysz wydawałoby się znalazła się w bezpiecznym domu ale motywacja kota tak mocna, iż zassało go do tej dziurki jak przez odkurzacz i za chwilę też był już w środku. ale! tym razem to on był zmuszony uciekać w te pędy. od tej chwili brałem czynny udział w polowaniu na kota, razem z moją służącą. było to na tyle trudne, że trwało z godzinę. służąca była już wiekową kobietą i wszystkie pokoje były przechodnie więc kot śmigał między nogami. wzięliśmy się na sposób. zamykaliśmy kolejno drzwi od pomieszczeń gdzie mieliśmy pewność, że kocura nie ma i drogą eliminacji wywabiliśmy go z kryjówki, zaczaiłem się za drzwiami i kiedy tylko nadbiegł capnąłem go za kark zadowolony, że źródło alergii zaraz wyrzucimy na dwór ale zaczął mi się wykręcać w dłoni i wiedziałem, że zaraz mnie albo ugryzie lub co najwyżej podrapie. chciałem go puścić wolno ale nie zdążyłem i drasnął mnie pazurem i w tym samym momencie ze swędzącą dłonią znalazłem się na scenie amfiteatru w międzynarodowym finale piosenki gloryfikującej most. były same znakomitości, piosenkarze światowej klasy. reprezentant Polski (Rynkowski) już dawno zakończył swój występ. w chwili kiedy mnie teleportowano M.Jackson dawał z siebie wszystko. następnie na scenę wyszedł lekko otyły R.Martin i kiedy już zakończył swój występ przyszła kolej na Portugalię, reprezentowaną przez C.Ronaldo, obok którego stałem. chłopak był nieźle zestresowany, jego biała koszulka z logiem Ferrari miała liczne ślady przecieków i wyraźnie tym zażenowany poprosił mnie bym odśpiewał razem z nim piosenkę. w ten sposób odwrócił uwagę globalnej publiczności od swoich wypocin i wszystkie kamery zwróciły się na mnie. cały świat śledził mój pokaz nienagannej rytmiki i co najważniejsze przepięknego portugalskiego, który bił prosto w serce. byłem przekonany, że z tak perfekcyjnie dopracowanym playbackiem dojdziemy z C. Ronaldo do ścisłej czołówki, po cichu liczyłem nawet na wygraną ale kiedy przyleciałem na scenę wielu uczestników już śpiewało i nie miałem zielonego pojęcia jak im poszło, obawiałem się szczerze. kiedy tylko wypowiedziałem ostatnie słowa tekstu znalazłem się w moim pokoju na Białym Kamieniu.
przekroczyłem sto dwa sny.
25/12/2012
22/12/2012
nos voisins
nasi sąsiedzi wczoraj całkiem niezapowiedzianie zapukali do drzwi, czy nie mamy przecieku. nigdy ich wcześniej nie widziałem w tym blogu.
18/12/2012
verträumte flashback
wczoraj wieczorem widziałem się z moją nauczycielką niemieckiego z liceum. rozmawialiśmy strasznie długo spacerując po tyłach mojej budowy. pod koniec rozmowy wyjęła z kieszeni notes i wyrwała z niego kartkę, na której zanotowała, myślałem że jest adres albo telefon kontaktowy, nazwisko i adres jednego z uczniów, który był ciężko chory i nadzwyczajnie inteligentny. nie miał żadnych przyjaciół. bardzo pragnął kontaktu z kimś i gnił w domu całymi dniami czekając na śmierć.
17/12/2012
galapagoski współlokator
nie wiem jakim cudem ale kiedy tylko mała wyjechała z domu pojawiło się u mnie wiele współlokatorów. obślizgłe z pozoru i antypatyczne gadziny. wszędzie było ich pełno, wczoraj obudził mnie hałas i chciałem pójść do łazienki i nie dało się przejść. wszędzie bydło się rozlazło. niewiele już pamiętam ale zgłodniałe patrzyły na mnie dziwnie.
16/12/2012
kulka prosto w łeb trzy razy
za pierwszym razem miałem ze sobą kartkę A4 żeby zasłonić się przed rozbryzgującą się krwią, nie pamiętam jakiego użyłem kalibru. to był jeden z szefów budowy, który dzień wcześniej niesmacznie sobie ze mnie zażartował. kartka nie nadawała się już potem do niczego, zbyt mocno i zbyt blisko strzeliłem mu w skroń. strzał prosto w łeb raz.
dziś było jeszcze ciekawiej, choć tym razem nie rozpoznałem typa. patrolował dzielnicę z góry skurczybyk i zauważył mnie szwendającego się po budowie niedzielną nocą, zniżył lot i zaczął za mną gonić. nieszczęśnik nie znał mojej budowy i nie wiedział, że mam ze sobą starego Colta. uciekałem przed nim przez tymczasowe schody. próbowałem nawet kilka razy strzelać ale bębenek był pusty, na moje szczęście kolo był młody i mimo, że mierzył do mnie prosto to nie był w stanie wystrzelić, nigdy nikogo jeszcze nie zabił.
w kieszeni znalazłem ostatnie kule, które szybko załadowałem i kiedy tylko zszedł na moje piętro, wychyliłem się zza progu i jeden strzał, prosto w skroń, z kilku metrów. kulka prosto w łeb dwa.
chciałem jak najszybciej oddalić się z miejsca przestępstwa tym bardziej, że to był funkcjonariusz na służbie, wziąłem jego motor. nigdy nie latałem na motorze. wyszedłem z pierwszego wirażu i naprzeciw mnie znalazła się ekipa filmowa, cała instalacja zagrodziła przejazd. szybko zbliżałem się do pierwszego technicznego, który najwyraźniej chciał mnie złapać, miał twarz naszego behapowca, ale w ostatniej chwili udało mi się znaleźć włączniki silników odrzutowych, nie działa, dwa metry od niego, znalazłem kolejne dwa przełączniki, które włączyły dopalacze i na kilka centymetrów przed aresztowaniem wzniosłem się do góry, mijając wszystkie zacieki pod oknami i zbutwiałe odeskowanie fasad, ponad całą ekipą filmową.
cóż za niefart! wczoraj przed spaniem mała spytała mnie czy dobrze wyłączyłem budzik.
wszystko przez samolot do Bogoty i przedpółnocne zasypianie na kanapie. swoją drogą nie dziwię się sobie. wypełniony indykiem, kawałkiem gruszki z białym serem i ciastem ze śliwkami i rabarbarem nie byłem wstanie wytrzymać więcej niż cztery partie bierek.
kulka prosto w łeb trzy...
dziś było jeszcze ciekawiej, choć tym razem nie rozpoznałem typa. patrolował dzielnicę z góry skurczybyk i zauważył mnie szwendającego się po budowie niedzielną nocą, zniżył lot i zaczął za mną gonić. nieszczęśnik nie znał mojej budowy i nie wiedział, że mam ze sobą starego Colta. uciekałem przed nim przez tymczasowe schody. próbowałem nawet kilka razy strzelać ale bębenek był pusty, na moje szczęście kolo był młody i mimo, że mierzył do mnie prosto to nie był w stanie wystrzelić, nigdy nikogo jeszcze nie zabił.
w kieszeni znalazłem ostatnie kule, które szybko załadowałem i kiedy tylko zszedł na moje piętro, wychyliłem się zza progu i jeden strzał, prosto w skroń, z kilku metrów. kulka prosto w łeb dwa.
chciałem jak najszybciej oddalić się z miejsca przestępstwa tym bardziej, że to był funkcjonariusz na służbie, wziąłem jego motor. nigdy nie latałem na motorze. wyszedłem z pierwszego wirażu i naprzeciw mnie znalazła się ekipa filmowa, cała instalacja zagrodziła przejazd. szybko zbliżałem się do pierwszego technicznego, który najwyraźniej chciał mnie złapać, miał twarz naszego behapowca, ale w ostatniej chwili udało mi się znaleźć włączniki silników odrzutowych, nie działa, dwa metry od niego, znalazłem kolejne dwa przełączniki, które włączyły dopalacze i na kilka centymetrów przed aresztowaniem wzniosłem się do góry, mijając wszystkie zacieki pod oknami i zbutwiałe odeskowanie fasad, ponad całą ekipą filmową.
cóż za niefart! wczoraj przed spaniem mała spytała mnie czy dobrze wyłączyłem budzik.
wszystko przez samolot do Bogoty i przedpółnocne zasypianie na kanapie. swoją drogą nie dziwię się sobie. wypełniony indykiem, kawałkiem gruszki z białym serem i ciastem ze śliwkami i rabarbarem nie byłem wstanie wytrzymać więcej niż cztery partie bierek.
kulka prosto w łeb trzy...
27/11/2012
25/11/2012
Shell shock
niewiele już z tego pamiętam ale wciąż mam tłuste benzyną ręce i poplamione spodnie.
nie wiem jakim cudem do starego ogródka na Sobięcinie wjechaliśmy samochodem i skończyło nam się paliwo. nie wiadomo skąd pojawił się przepięknie przezroczysty plastikowy bak do połowy wypełniony różowym płynem. lejek był w kształcie długiego kawałka jelit, taki jak mój wujek używał do robienia kiełbasy, który nakładało się na bak i nawijało się wokół samochodu, trochę jak prezerwatywę. urządzenie tak bardzo mi się spodobało, postanowiłem, że trzeba je schować ale w komórce już od dawna nie było żadnych zamków, więc postawiliśmy wszystko w kącie, głęboko w cieniu i przykryliśmy płytami pilśniowymi.
wiele osób wie, że mam problem z chrapaniem. dziwne, że nigdy się tego nie dowiaduję bezpośrednio ode mnie, muszę tylko dzielnie się do tego przyznawać, zrobiłem już wiele by to zniszczyć: nie jadam zbyt późno i nie piję przed snem alkoholu, śpię na wyprofilowanej poduszce, pozwoliłem sobie wypalić laserem wszystkie nozdrza i wszystko razem wzięte trochę pomogło. lecz nie jestem sam w domu, który chrapię.
nie wiem jakim cudem do starego ogródka na Sobięcinie wjechaliśmy samochodem i skończyło nam się paliwo. nie wiadomo skąd pojawił się przepięknie przezroczysty plastikowy bak do połowy wypełniony różowym płynem. lejek był w kształcie długiego kawałka jelit, taki jak mój wujek używał do robienia kiełbasy, który nakładało się na bak i nawijało się wokół samochodu, trochę jak prezerwatywę. urządzenie tak bardzo mi się spodobało, postanowiłem, że trzeba je schować ale w komórce już od dawna nie było żadnych zamków, więc postawiliśmy wszystko w kącie, głęboko w cieniu i przykryliśmy płytami pilśniowymi.
wiele osób wie, że mam problem z chrapaniem. dziwne, że nigdy się tego nie dowiaduję bezpośrednio ode mnie, muszę tylko dzielnie się do tego przyznawać, zrobiłem już wiele by to zniszczyć: nie jadam zbyt późno i nie piję przed snem alkoholu, śpię na wyprofilowanej poduszce, pozwoliłem sobie wypalić laserem wszystkie nozdrza i wszystko razem wzięte trochę pomogło. lecz nie jestem sam w domu, który chrapię.
17/11/2012
daydreaming
szliśmy kilka nocy temu przez błotnistą drogę w szczerym polu w kierunku opuszczonej zagrody. zdawało nam się, że nikogo w środku nie znajdziemy wszak chata była piekielnie zaniedbana. ale już przy samym wejściu do zagrody widzieliśmy zamknięte psy w klatkach, które w ogóle nie szczekały na nasz widok, jakby czekając na normalną kolej rzeczy. weszliśmy do małej izby, gdzie nie było nikogo, ale widzieliśmy sporą ilość śladów dzikiej egzystencji, niedojedzone resztki jedzenia i ogólny chlew w całym pomieszczeniu, z którego odchodziły schody na górę zastawione drewnianą kratką, którą zazwyczaj barykaduje się dzieciom zejścia na wypadek upadku z wysokości. zasuwka była niedomknięta i drewno było otłuszczone i śmierdziało zepsutym mięsem. Nikt stąd nie wyszedł żywy, zrozumieliśmy w jak niebezpiecznym miejscu byliśmy i już mieliśmy wychodzić kiedy dziecko zaczęło schodzić ze schodów w tym samym momencie usłyszeliśmy głośne ujadanie szczęśliwych zdawałoby się psów. pomyślałem, że mógłbym grzecznie spytać maleństwo o drogę, ale pokiwało mi ono przecząco główką.
07/11/2012
Les Enfants du Paradis
kolejny raz dałem się zaskoczyć starej produkcji
i kolejny raz udało mi się zwalczyć beznadziejność.
zabawne ja zbawiennym może być wieczorny przebieg
i zbyt szybko udziela mi się adrenalina i melatonina.
mam gorące lewe ucho, czy ktoś o mnie myśli?
mieszkamy w samym centrum metropolii gdzie nic się nie dzieje.
powietrze schodzi mi z kół i nic nie słychać prócz zapachu,
jestem sam bez muzyki w sercu, aż do późnego wieczora,
aż do wczesnego ranka. mam nadzieję, że wszystko się uda.
ciągłość logiczna mojego dnia spadła razem ze wskazówkami.
jest późno, jest dużo za wcześnie. kręcimy się w kółko :)
kręcimy się w kółko.
03/11/2012
jesteśmy d'Angers
wczoraj śmiertelnie objadłem się sufletem. pierwszy na słono baskijski jeszcze mi smakował ale drugi z gruszkami na słodko wyszedł mi.
widzieliśmy dużo dywanów w tym apokaliptyczne, widziałem też kota i owce, którym brakowało siódmej nogi. przeczytałem, że katechetka uratowała gimnazjalne dusze, weekend pełen znaków od boga? ciężko mi piszę się znak zapytania.
widziałem ostatnio La science des reves, śniłem też, że kolejny prezydent kolejny raz rozbija się samolotem.
wczoraj spędziłem prawie cały dzień na zwymyślaniu słów, które zaczynają się od głupi.
np głupia konstytucja albo głupi kolega etc.
śpimy u koleżanki, której sąsiedzi z góry śpiewają codziennie rano. staję się głodny i myślę o jogurcie.
wczoraj w nocy sąsiedzi z naprzeciwka zrobili próbę generalną przed parapetówką na 10 listopada, głupia parapetówka.
zjadłem surową dynię, nigdy nie umrę, a pestki posmarowałem masłem i posypałem morską solą, rozgrzałem piec i wysuszyłem. tego samego dnia Mohamed zjadł mi połowę.
moje nogi rwą się do biegania i w ramach substytutów za życia dużo chodzę na ugodę.
znów zaczynam marzyć, bardzo chciałbym albo byłoby ciekawie móc albo chociaż tyle...
widzieliśmy dużo dywanów w tym apokaliptyczne, widziałem też kota i owce, którym brakowało siódmej nogi. przeczytałem, że katechetka uratowała gimnazjalne dusze, weekend pełen znaków od boga? ciężko mi piszę się znak zapytania.
widziałem ostatnio La science des reves, śniłem też, że kolejny prezydent kolejny raz rozbija się samolotem.
wczoraj spędziłem prawie cały dzień na zwymyślaniu słów, które zaczynają się od głupi.
np głupia konstytucja albo głupi kolega etc.
śpimy u koleżanki, której sąsiedzi z góry śpiewają codziennie rano. staję się głodny i myślę o jogurcie.
wczoraj w nocy sąsiedzi z naprzeciwka zrobili próbę generalną przed parapetówką na 10 listopada, głupia parapetówka.
zjadłem surową dynię, nigdy nie umrę, a pestki posmarowałem masłem i posypałem morską solą, rozgrzałem piec i wysuszyłem. tego samego dnia Mohamed zjadł mi połowę.
moje nogi rwą się do biegania i w ramach substytutów za życia dużo chodzę na ugodę.
znów zaczynam marzyć, bardzo chciałbym albo byłoby ciekawie móc albo chociaż tyle...
28/10/2012
20/10/2012
trochę beznamiętnie
przez ostatni czas jestem zawieszony. myślę, że w głównej mierze przez moją pracę.
codziennie rozmawiam z trzydziestką różnych ludzi, odpowiadam im na pytanie podpisuję faktury, wysłuchuję ich narzekań i wdycham dym z papierosów. po całych pięciu dniach weekend okazuje się dla mnie zbawiennym czasem, kiedy nie muszę widywać się z nikim.
lubię moje weekendy, trochę zaprzepaszczone i przechodzone. od czasu do czasu mam szczęście widywać przyjaciół, którzy wpadają na chwilę, jak Sandra i Macio dwa tygodnie temu.
a morze i klify
pa pa ryż
beauvois
w zeszłą niedzielę pobiegłem z kolegami z pracy, w sumie było nas piętnastu w grupie ośmiuset czterdziestu biegaczy.
nie golę się ostatnio równoważąc zarost dobrze zawiązanym węzłem od krawata.
idę zjeść kilogram chleba...
codziennie rozmawiam z trzydziestką różnych ludzi, odpowiadam im na pytanie podpisuję faktury, wysłuchuję ich narzekań i wdycham dym z papierosów. po całych pięciu dniach weekend okazuje się dla mnie zbawiennym czasem, kiedy nie muszę widywać się z nikim.
lubię moje weekendy, trochę zaprzepaszczone i przechodzone. od czasu do czasu mam szczęście widywać przyjaciół, którzy wpadają na chwilę, jak Sandra i Macio dwa tygodnie temu.
a morze i klify
pa pa ryż
beauvois
w zeszłą niedzielę pobiegłem z kolegami z pracy, w sumie było nas piętnastu w grupie ośmiuset czterdziestu biegaczy.
nie golę się ostatnio równoważąc zarost dobrze zawiązanym węzłem od krawata.
idę zjeść kilogram chleba...
16/09/2012
très haut
przez ostatni miesiąc miałem ogromną ilość snów, których nie miałem ochoty spisywać.
udało mi się do nich wrócić, tak bezpośrednio.
nie oczekuję już żadnych wydarzeń i nagle zaczęły one do mnie same przychodzić.
wróciliśmy z gór. na pewno jeszcze nieraz wrócę w Alpy.
w między czasie byliśmy z małą jeszcze u Magdy i Pierra i Sebastiana.
byłem na weselu Magdy i Grzecha.
wczoraj puszczałem latawca... i po miesięcznej przerwie z powodu zwichniętej kostki znów wybiegłem i nie wiem jakim cudem ale pobiegłem najszybciej w życiu.
udało mi się do nich wrócić, tak bezpośrednio.
nie oczekuję już żadnych wydarzeń i nagle zaczęły one do mnie same przychodzić.
wróciliśmy z gór. na pewno jeszcze nieraz wrócę w Alpy.
w między czasie byliśmy z małą jeszcze u Magdy i Pierra i Sebastiana.
byłem na weselu Magdy i Grzecha.
wczoraj puszczałem latawca... i po miesięcznej przerwie z powodu zwichniętej kostki znów wybiegłem i nie wiem jakim cudem ale pobiegłem najszybciej w życiu.
28/07/2012
domowa farmaceutyka
wielka budowa i bentonitowa zawiesina wszędzie. odkryliśmy w piwnicy szczątki dinozaurów gdzieś w głębokiej Rosji. w związku z wielkim odkryciem władze zorganizowały święto dla wszystkich pracowników firmy gdzie zostałem poproszony do tanga sportowego przez jakąś wiejską dziewczynę.
27/07/2012
10k wizyt
jutro idę do lekarza, znów. w ostatnim miesiącu byłem tam już pięć razy:
- chrapanie
- wypalanie komór, nic nie pomogło ale polecam. niesamowite uczucie spalania od środka, miałem wrażenie, że lekarz wjedzie mi sondą na moje przedmóżdże, czułem się jak podczas snu kiedy spaliłem sobie wszystkie włosy i powypadały mi zęby.
- chirurg urazowy, zwichnąłem kostkę ale na szczęście nic poważnego, jestem już zdrowy i za tydzień zaczynam znów biegać, w październiku chciałbym pobiec pół maraton.
- jutro idę w sprawie częstych bólów głowy, koleżanka usunęła sobie ósemki i jej to pomogło, może powinienem poszukać w tym kierunku?
dziś miałem stłuczkę z motocyklistą, któremu nic się nie stało, zdzwoniliśmy się pod koniec dnia i spisaliśmy szkody, sprawą zajmą się nasi ubezpieczyciele.
potem jeszcze zatrzymała mnie policja do kontroli i pech chciał, że byłem bez dokumentów. miałem szczęście, bo puścił mnie bez żadnych problemów.
ostatnio śniłem, że ugniatam, niczym drożdże do ciasta, lek na ból głowy, pachniało nawet podobnie, szare i nijakie ugniatane w mleku, obudziłem się z okropnym globusem.
20/07/2012
stereo słownia
hotel polski
schody francuski
apartament tłum
ewakuacja znajomi
szpieg okna
kamizelka drewno
powrót stojak
inny pokój płaszcz
inne schody dokumenty
administracja budzik
odwaga dzień
pewność śniadanie
lokaj praca
inne schody kule
do góry kostka
drewno mała
kurz paryż
blisko beauvais
likwidacja rutyna
tłum wakacje
decyzja polska
kamizelka hotel
schody francuski
apartament tłum
ewakuacja znajomi
szpieg okna
kamizelka drewno
powrót stojak
inny pokój płaszcz
inne schody dokumenty
administracja budzik
odwaga dzień
pewność śniadanie
lokaj praca
inne schody kule
do góry kostka
drewno mała
kurz paryż
blisko beauvais
likwidacja rutyna
tłum wakacje
decyzja polska
kamizelka hotel
14/07/2012
07/07/2012
dziwki w ogródku
wróciłem na Sobięcin. chciałem zobaczyć jak sprawy się mają, co słychać u moich dziadków, którzy znów mieszkają w starym domu, babcia która zmartwychwstała.
nie wiem co się stało z ogródkiem pod domem, czy ciągle był w posiadaniu mojej rodziny.
budka, której normalnie były narzędzia i kury i króliki były powstawiane piętrowe łóżka i ubikacja. było czuć zapach... spermy? w rogu zobaczyłem parę, która się kotłowała po cichu na łóżku, pomiędzy krzakami porzeczek krzątały się dzikie, wymalowane i półnagie kobiety. klientele stanowili wszyscy moi pracownicy i inżynierowie z firmy. mój ogródek stał się nielegalnym domem publicznym. nie tylko to się zmieniło. na wprost nie było już psa ani budy. Murzyn był dzikim skurwysynem ale bardzo kochanym, który spędził całe swoje dzieciństwo w domu z dziadkami do dnia kiedy nie zlał się w kuchni. mój dziadek prostolinijny i sympatyczny człowiek nie zastanawiał się długo i od tego zdarzenia Murzyn spał, jadł i pilnował kur w ogródku do samego końca. nie zapomnę jak bardzo się cieszył, kiedy przychodziło się z jedzeniem z domu. potrafiłem mu potem okropnie przeszkadzać w jedzeniu, warczał szczekał i gryzł patyk, którym mu dokuczałem. jest mi wstyd nie dostałem nigdy psa na własność. pamiętam dzień kiedy z dziadkiem poszliśmy z nim na spacer. przez cały czas ciągnął smycz jak szalony i moment, w którym weszliśmy na pole spuszczony ze smyczy znikał za horyzontem i wracał z jęzorem na wierzchu cały roztrzęsiony z rozbieganymi oczami tylko po to by po chwili pobiec w przeciwnym kierunku. ileż dziadek się nakrzyczał, w tym dniu nauczyłem się całkiem dużo przekleństw. zima dla Murzyna była okresem srogiej zabawy. spał na zewnątrz w budzie po brzegi wypełnioną słomą. dzień "wypełniania" był spektakularny. Murzyn won budy widły z sianem do budy, Murzyn do budy, murzyn z budy, widły do budy, murzyn do budy, murzyn z budy i tak w kółko Macieju... wszystko w przeciągu kilku sekund, także duże straty w słomie, która wraz z psem wystrzeliwała w powietrze. pod sam koniec kiedy dziadkowie się już wyprowadzali oddali komuś murzyna na wieś.
potem normalnie skręcało się w lewo w kierunku komórki, skleconej przez dziadka w latach 50. zachwycająca sztuka recyclingu i nawet dach był zgrzewany. kiedyś wejście na dach po drabinie oznaczało dla mnie jedno, jestem królem. nikt mnie nie ściągnie, chyba że siłą. z góry widziałem całe podwórko, stos płyt betonowych, prefabrykaty naszym czołgiem, i sąsiednie boisko, na którym starsi grali w nogę i na które przez długi okres czasu nie miałem prawa się wybierać. na tym dachu często leciała mi krew z nosa i dopiero po latach zrozumiałem, że byłem ostro uczulony na lipę. wszędzie były lipy, na około boiska i jeszcze dalej wokół zakładów gdzie kiedyś dziadek stróżował.
często kiedy brakowało mi drabiny wchodziłem na dach po ławce ale ławka do końca życia będzie mi się kojarzyć z rozmową z moją babcią. powiedziała do mnie zaledwie dwa zdania ale za to tak spokojne, szczere i świadome, mimo że nie pamiętam dokładnie słów to czuję ciągle to samo jakbym z nią był tam teraz w słońcu pod wieczór.
całkiem długo bałem się wchodzić sam do komórki. w środku było ciemno i dużo pajęczyn z ogromnymi pająkami, na wprost drzwi do schowka na kury, po prawej klatki na króliki, poza tym dużo narzędzi, sierpy, młoty, śrubokręty, dużo rzeczy znalezionych i nieużytecznych, które wisiały tu przez lata.
na samym końcu po lewej i za komórką były krzaki agrestu, porzeczek i kilka drzew owocowych, wcześniej był tam wybieg dla kur, nie znosiłem zbierać wszystkich małych owoców.
ogródek moich dziadków był dla mnie schronieniem, kiedy tylko przekroczyłem próg furtki nikt z dzieciaków nie odważył się wejść. mój dziadek albo babcia lub pies wszyscy ostro mówili albo warczeli. do innych ogródków sąsiadów wchodziłem zaledwie kilka razy i to w większości po piłkę, która wpadła do ogródka nad płotem.
dziś w nocy wszystko to było gwałcone i przepełnione starym zapachem wielokrotnych stosunków.
nie wiem co się stało z ogródkiem pod domem, czy ciągle był w posiadaniu mojej rodziny.
budka, której normalnie były narzędzia i kury i króliki były powstawiane piętrowe łóżka i ubikacja. było czuć zapach... spermy? w rogu zobaczyłem parę, która się kotłowała po cichu na łóżku, pomiędzy krzakami porzeczek krzątały się dzikie, wymalowane i półnagie kobiety. klientele stanowili wszyscy moi pracownicy i inżynierowie z firmy. mój ogródek stał się nielegalnym domem publicznym. nie tylko to się zmieniło. na wprost nie było już psa ani budy. Murzyn był dzikim skurwysynem ale bardzo kochanym, który spędził całe swoje dzieciństwo w domu z dziadkami do dnia kiedy nie zlał się w kuchni. mój dziadek prostolinijny i sympatyczny człowiek nie zastanawiał się długo i od tego zdarzenia Murzyn spał, jadł i pilnował kur w ogródku do samego końca. nie zapomnę jak bardzo się cieszył, kiedy przychodziło się z jedzeniem z domu. potrafiłem mu potem okropnie przeszkadzać w jedzeniu, warczał szczekał i gryzł patyk, którym mu dokuczałem. jest mi wstyd nie dostałem nigdy psa na własność. pamiętam dzień kiedy z dziadkiem poszliśmy z nim na spacer. przez cały czas ciągnął smycz jak szalony i moment, w którym weszliśmy na pole spuszczony ze smyczy znikał za horyzontem i wracał z jęzorem na wierzchu cały roztrzęsiony z rozbieganymi oczami tylko po to by po chwili pobiec w przeciwnym kierunku. ileż dziadek się nakrzyczał, w tym dniu nauczyłem się całkiem dużo przekleństw. zima dla Murzyna była okresem srogiej zabawy. spał na zewnątrz w budzie po brzegi wypełnioną słomą. dzień "wypełniania" był spektakularny. Murzyn won budy widły z sianem do budy, Murzyn do budy, murzyn z budy, widły do budy, murzyn do budy, murzyn z budy i tak w kółko Macieju... wszystko w przeciągu kilku sekund, także duże straty w słomie, która wraz z psem wystrzeliwała w powietrze. pod sam koniec kiedy dziadkowie się już wyprowadzali oddali komuś murzyna na wieś.
potem normalnie skręcało się w lewo w kierunku komórki, skleconej przez dziadka w latach 50. zachwycająca sztuka recyclingu i nawet dach był zgrzewany. kiedyś wejście na dach po drabinie oznaczało dla mnie jedno, jestem królem. nikt mnie nie ściągnie, chyba że siłą. z góry widziałem całe podwórko, stos płyt betonowych, prefabrykaty naszym czołgiem, i sąsiednie boisko, na którym starsi grali w nogę i na które przez długi okres czasu nie miałem prawa się wybierać. na tym dachu często leciała mi krew z nosa i dopiero po latach zrozumiałem, że byłem ostro uczulony na lipę. wszędzie były lipy, na około boiska i jeszcze dalej wokół zakładów gdzie kiedyś dziadek stróżował.
często kiedy brakowało mi drabiny wchodziłem na dach po ławce ale ławka do końca życia będzie mi się kojarzyć z rozmową z moją babcią. powiedziała do mnie zaledwie dwa zdania ale za to tak spokojne, szczere i świadome, mimo że nie pamiętam dokładnie słów to czuję ciągle to samo jakbym z nią był tam teraz w słońcu pod wieczór.
całkiem długo bałem się wchodzić sam do komórki. w środku było ciemno i dużo pajęczyn z ogromnymi pająkami, na wprost drzwi do schowka na kury, po prawej klatki na króliki, poza tym dużo narzędzi, sierpy, młoty, śrubokręty, dużo rzeczy znalezionych i nieużytecznych, które wisiały tu przez lata.
na samym końcu po lewej i za komórką były krzaki agrestu, porzeczek i kilka drzew owocowych, wcześniej był tam wybieg dla kur, nie znosiłem zbierać wszystkich małych owoców.
ogródek moich dziadków był dla mnie schronieniem, kiedy tylko przekroczyłem próg furtki nikt z dzieciaków nie odważył się wejść. mój dziadek albo babcia lub pies wszyscy ostro mówili albo warczeli. do innych ogródków sąsiadów wchodziłem zaledwie kilka razy i to w większości po piłkę, która wpadła do ogródka nad płotem.
dziś w nocy wszystko to było gwałcone i przepełnione starym zapachem wielokrotnych stosunków.
03/06/2012
bagaże
wróciłem z długiej podróży po górach. obsługa lotniska zgubiła mój bagaż i wysłali go do Lille. do byłej siedziby mojej firmy, która przeprowadziła się w inne miejsce. byłe biura zostały zamienione w mieszkania socjalne i dobudowano kilkanaście dodatkowych pięter. próbowałem odnaleźć się w gąszczu schodów, które były zbyt mocno zdylatowane i na wysokości czwartego piętra łepki wąchali papierosy. bałem się przejść obok nich. winda nie działała. na piątym piętrze był ogromny komputer na czwartym nikogo nie było. moje bagaże były na dziesiątym w rogu przy wyjściu awaryjnym dla palaczy a wychodząc z klatki jakieś jehowe wręczyły mi pozew do sądu za to, że nie płaciłem Bogu za czynsz. nic nie rozumiałem, mówiły do mnie po polsku, prosiłem o tłumacza. obudziła mnie potężna ulewa o szóstej nad ranem w beauvais.
27/05/2012
Subscribe to:
Posts (Atom)