07/07/2012

dziwki w ogródku

wróciłem na Sobięcin. chciałem zobaczyć jak sprawy się mają, co słychać u moich dziadków, którzy znów mieszkają w starym domu, babcia która zmartwychwstała.
nie wiem co się stało z ogródkiem pod domem, czy ciągle był w posiadaniu mojej rodziny.
budka, której normalnie były narzędzia i kury i króliki były powstawiane piętrowe łóżka i ubikacja. było czuć zapach... spermy? w rogu zobaczyłem parę, która się kotłowała po cichu na łóżku, pomiędzy krzakami porzeczek krzątały się dzikie, wymalowane i półnagie kobiety. klientele stanowili wszyscy moi pracownicy i inżynierowie z firmy. mój ogródek stał się nielegalnym domem publicznym. nie tylko to się zmieniło. na wprost nie było już psa ani budy. Murzyn był dzikim skurwysynem ale bardzo kochanym, który spędził całe swoje dzieciństwo w domu z dziadkami do dnia kiedy nie zlał się w kuchni. mój dziadek prostolinijny i sympatyczny człowiek nie zastanawiał się długo i od tego zdarzenia Murzyn spał, jadł i pilnował kur w ogródku do samego końca. nie zapomnę jak bardzo się cieszył, kiedy przychodziło się z jedzeniem z domu. potrafiłem mu potem okropnie przeszkadzać w jedzeniu, warczał szczekał i gryzł patyk, którym mu dokuczałem. jest mi wstyd nie dostałem nigdy psa na własność. pamiętam dzień kiedy z dziadkiem poszliśmy z nim na spacer. przez cały czas ciągnął smycz jak szalony i moment, w którym weszliśmy na pole spuszczony ze smyczy znikał za horyzontem i wracał z jęzorem na wierzchu cały roztrzęsiony z rozbieganymi oczami tylko po to by po chwili pobiec w przeciwnym kierunku. ileż dziadek się nakrzyczał, w tym dniu nauczyłem się całkiem dużo przekleństw. zima dla Murzyna była okresem srogiej zabawy. spał na zewnątrz w budzie po brzegi wypełnioną słomą. dzień "wypełniania" był spektakularny. Murzyn won budy widły z sianem do budy, Murzyn do budy, murzyn z budy, widły do budy, murzyn do budy, murzyn z budy i tak w kółko Macieju... wszystko w przeciągu kilku sekund, także duże straty w słomie, która wraz z psem wystrzeliwała w powietrze. pod sam koniec kiedy dziadkowie się już wyprowadzali oddali komuś murzyna na wieś.
potem normalnie skręcało się w lewo w kierunku komórki, skleconej przez dziadka w latach 50. zachwycająca sztuka recyclingu i nawet dach był zgrzewany. kiedyś wejście na dach po drabinie oznaczało dla mnie jedno, jestem królem. nikt mnie nie ściągnie, chyba że siłą. z góry widziałem całe podwórko, stos płyt betonowych, prefabrykaty naszym czołgiem, i sąsiednie boisko, na którym starsi grali w nogę i na które przez długi okres czasu nie miałem prawa się wybierać. na tym dachu często leciała mi krew z nosa i dopiero po latach zrozumiałem, że byłem ostro uczulony na lipę. wszędzie były lipy, na około boiska i jeszcze dalej wokół zakładów gdzie kiedyś dziadek stróżował.
często kiedy brakowało mi drabiny wchodziłem na dach po ławce ale ławka do końca życia będzie mi się kojarzyć z rozmową z moją babcią. powiedziała do mnie zaledwie dwa zdania ale za to tak spokojne, szczere i świadome, mimo że nie pamiętam dokładnie słów to czuję ciągle to samo jakbym z nią był tam teraz w słońcu pod wieczór.
całkiem długo bałem się wchodzić sam do komórki. w środku było ciemno i dużo pajęczyn z ogromnymi pająkami, na wprost drzwi do schowka na kury, po prawej klatki na króliki, poza tym dużo narzędzi, sierpy, młoty, śrubokręty, dużo rzeczy znalezionych i nieużytecznych, które wisiały tu przez lata.
na samym końcu po lewej i za komórką były krzaki agrestu, porzeczek i kilka drzew owocowych, wcześniej był tam wybieg dla kur, nie znosiłem zbierać wszystkich małych owoców.
ogródek moich dziadków był dla mnie schronieniem, kiedy tylko przekroczyłem próg furtki nikt z dzieciaków nie odważył się wejść. mój dziadek albo babcia lub pies wszyscy ostro mówili albo warczeli. do innych ogródków sąsiadów wchodziłem zaledwie kilka razy i to w większości po piłkę, która wpadła do ogródka nad płotem.

dziś w nocy wszystko to było gwałcone i przepełnione starym zapachem wielokrotnych stosunków.

No comments:

Post a Comment