25/11/2008
14/11/2008
Working hard or hardly working
I am sorry but recently I am not able to find at least ten seconds to write anything...
Read you soon.
Read you soon.
06/10/2008
a propos snu
jak już wspomniałem świetnie się złożyło z tym snem, bo czekałem na niego od samej Bułgarii.
"...wspaniała droga granią, góry pokazuję się, pasterze, kolejni Czesi, idziemy granią, zaczyna kropić ale to tylko blef rozbijamy się na polanie gdzieś na 1800 kicham sny, trzy sny. Pierwszy.
Drugi. widzę laboratorium na statku kosmicznym, dziewczyna na stole i chłopak na krześle, coś robią z mózgiem chłopaka, podłączają go wielkim kablem do dziewczyny, unieruchamiają go, dziewczynę zaś obdarzają mocą, oddzierają z ubrań, ze skóry, zostaje sam pomarańczowo-brązowy szkielet, ona ma tyle mocy, że uwalnia się z więzów i zabiera ze sobą chłopaka ciągnie go za sobą bo mimo tak wielkiej mocy nie jest w stanie mu pomóc, strzela energią w drzwi, otwierają się, uciekają, pamięć ulotna...walczą z niedźwiadkami na wózku, on jest szybki, nie mogą, nie może dziewczyna go trafić, w końcu pokonuje go, idą dalej, z budy wylatują takie same, lecz mniejsze niedźwiadki, ganiają po całej sali jak pchły, jak zajączki świetlne, kolejno dziewczyna wyłapuje je i gasi, wsiada z chłopakiem do windy, jadą w górę, widna zaczyna zmniejszać się, miażdżyć od zewnątrz i robi się z niej piłka: "Uwaga, dalej podaj!" krzyczą za każdym razem duże białe niedźwiedzie kiedy rzucają piłką ganiając po dużej sali( to są strażnicy) na koniec wrzucają metalową piłkę do szybu windowego i czekają na efekt, BUM ogień najpierw mały, potem większy i ku zdziwieniu niedźwiedziej czwórki z szybu wylatuje szkielet dziewczyny i chłopak na krześle zaczynają walczyć, szkielet rzuca niedźwiedziami na wszystkie strony jednym z nich przebija pancerz, rozhermetyzuje statek, wszystkie niedźwiedzie wylatuj, On i Ona sami na statku, jedne drzwi z okienkiem, ona zagląda do niego i zlękła się w rogu na krześle siedzi stary zmęczony szkielet: "Spojrzę ci prosto w oczy mimo, że się boję" wymieniła spojrzenia i nagle cała moc jaką dziewczyna posiadała skumulowała się w fioletowej kuli energii, jak piorun powróciła do prawdziwego właściciela, starego szkieletu:"Głupia jesteś, wykorzystam całą moc. Cofam wszystko co się wydarzyło" widzę cofający się czas. wstecz porusza się statek, gwiazdy, planety wszystkie wydarzenia, widzę planetę, zgliszcza zamieniają się w bloki, wstecz dalej dziewczyna zamienia się w siebie z przed, chłopak wstaje, chowają się tygrysy, niedźwiedzie zbierają na wózku owoce,
Monastir w środku...
"...wspaniała droga granią, góry pokazuję się, pasterze, kolejni Czesi, idziemy granią, zaczyna kropić ale to tylko blef rozbijamy się na polanie gdzieś na 1800 kicham sny, trzy sny. Pierwszy.
Drugi. widzę laboratorium na statku kosmicznym, dziewczyna na stole i chłopak na krześle, coś robią z mózgiem chłopaka, podłączają go wielkim kablem do dziewczyny, unieruchamiają go, dziewczynę zaś obdarzają mocą, oddzierają z ubrań, ze skóry, zostaje sam pomarańczowo-brązowy szkielet, ona ma tyle mocy, że uwalnia się z więzów i zabiera ze sobą chłopaka ciągnie go za sobą bo mimo tak wielkiej mocy nie jest w stanie mu pomóc, strzela energią w drzwi, otwierają się, uciekają, pamięć ulotna...walczą z niedźwiadkami na wózku, on jest szybki, nie mogą, nie może dziewczyna go trafić, w końcu pokonuje go, idą dalej, z budy wylatują takie same, lecz mniejsze niedźwiadki, ganiają po całej sali jak pchły, jak zajączki świetlne, kolejno dziewczyna wyłapuje je i gasi, wsiada z chłopakiem do windy, jadą w górę, widna zaczyna zmniejszać się, miażdżyć od zewnątrz i robi się z niej piłka: "Uwaga, dalej podaj!" krzyczą za każdym razem duże białe niedźwiedzie kiedy rzucają piłką ganiając po dużej sali( to są strażnicy) na koniec wrzucają metalową piłkę do szybu windowego i czekają na efekt, BUM ogień najpierw mały, potem większy i ku zdziwieniu niedźwiedziej czwórki z szybu wylatuje szkielet dziewczyny i chłopak na krześle zaczynają walczyć, szkielet rzuca niedźwiedziami na wszystkie strony jednym z nich przebija pancerz, rozhermetyzuje statek, wszystkie niedźwiedzie wylatuj, On i Ona sami na statku, jedne drzwi z okienkiem, ona zagląda do niego i zlękła się w rogu na krześle siedzi stary zmęczony szkielet: "Spojrzę ci prosto w oczy mimo, że się boję" wymieniła spojrzenia i nagle cała moc jaką dziewczyna posiadała skumulowała się w fioletowej kuli energii, jak piorun powróciła do prawdziwego właściciela, starego szkieletu:"Głupia jesteś, wykorzystam całą moc. Cofam wszystko co się wydarzyło" widzę cofający się czas. wstecz porusza się statek, gwiazdy, planety wszystkie wydarzenia, widzę planetę, zgliszcza zamieniają się w bloki, wstecz dalej dziewczyna zamienia się w siebie z przed, chłopak wstaje, chowają się tygrysy, niedźwiedzie zbierają na wózku owoce,
Monastir w środku...
norway
nie jest tak łatwo wybrać kilka tych fotek, które najbardziej odbiły się w pamięci.
okazuje się, że 6tyś km było potrzeba by odnaleźć sen z bułgarskich gór.
po drodze spaliśmy w Kopenhadze. myślę, że z Kristiany pochodzące rowery świecą tylko nielicznie, choć pomysł i integracja rodzic-dziecko wielce na tym zyskują. pamiętam z dzieciństwa podróże w taczce, po pokrzywy na surówkę, po słomę (smołę :) dla królików.
po drodze spaliśmy w Kopenhadze. myślę, że z Kristiany pochodzące rowery świecą tylko nielicznie, choć pomysł i integracja rodzic-dziecko wielce na tym zyskują. pamiętam z dzieciństwa podróże w taczce, po pokrzywy na surówkę, po słomę (smołę :) dla królików.
w każdym bądź razie szwecja, mała wioska rybacka, wszędzie brak ludzi, pochowani, zapracowani, nawet rybaków nie było. pięknie czysta woda, zimno ale jeszcze słonecznie.wyjechaliśmy z kolejnego tunelu w słońce, w morze w góry niestety też w turystów. jak widać tu ich nie widać, ostatnie zagrodzone skrawki molo
30/09/2008
norway
pojechaliśmy w trójkę naszym poczciwym unciakiem całą drogę, 6000km, bez pomocy innych sprzętów, może raz promem ale już będąc w Norwegii.
nocowaliśmy w Kopenhadze, Kristiana piękne hasło i przyjemne miejsce ale chyba chodzi tam o pieniądze?
nocowaliśmy w Bergen, całkiem odmienne miasto od tego co dotychczas widziałem, drewniane domki z lekką dziczą urbanizacyjną.
nocowaliśmy też w Oslo, nie podobało mi się to miasto. nie widziałem nic, prócz budynku opery, co by mnie zainteresowało.
to tyle jeśli chodzi o cywilizacyjną część wyjazdu.
gro czasu spędziliśmy w górach, na ścieżkach, na śniegu, na mchu, w wodzie w deszczu(oj bardzo mało go było na szczęście), w namiocie, w słońcu, na jagodach, na jarzynach i na grzybach.
góry są bajkowe, nie widziałem raz tak strzelistych zboczy prosto w wodę lecących i dwa tak wielkiego płaskowyżu bez żadnej roślinności, większych zwierząt i ludzi.
pachniałem ogniskiem i Cin&cinem czasami...
miałem obolałe ze szczęścia stopy i uda.
szkoda, że jest tam drogo dla nas, z Polski.
dodam coś jeszcze w najbliższym czasie (zdjęcia)
nocowaliśmy w Kopenhadze, Kristiana piękne hasło i przyjemne miejsce ale chyba chodzi tam o pieniądze?
nocowaliśmy w Bergen, całkiem odmienne miasto od tego co dotychczas widziałem, drewniane domki z lekką dziczą urbanizacyjną.
nocowaliśmy też w Oslo, nie podobało mi się to miasto. nie widziałem nic, prócz budynku opery, co by mnie zainteresowało.
to tyle jeśli chodzi o cywilizacyjną część wyjazdu.
gro czasu spędziliśmy w górach, na ścieżkach, na śniegu, na mchu, w wodzie w deszczu(oj bardzo mało go było na szczęście), w namiocie, w słońcu, na jagodach, na jarzynach i na grzybach.
góry są bajkowe, nie widziałem raz tak strzelistych zboczy prosto w wodę lecących i dwa tak wielkiego płaskowyżu bez żadnej roślinności, większych zwierząt i ludzi.
pachniałem ogniskiem i Cin&cinem czasami...
miałem obolałe ze szczęścia stopy i uda.
szkoda, że jest tam drogo dla nas, z Polski.
dodam coś jeszcze w najbliższym czasie (zdjęcia)
25/09/2008
20/08/2008
summer time
też mi odpoczynek.
nawdychałem się jodu i piasku pustynnego.
powrót do pracy na zasadzie cios za ciosem.
zamierzam zmienić barwy klubowe, jeśli nie dostanę gwarancji ze skutkiem natychmiastowym.
wrzuciłbym fotę ale mała zabrała aparat niedopoznania.
nawdychałem się jodu i piasku pustynnego.
powrót do pracy na zasadzie cios za ciosem.
zamierzam zmienić barwy klubowe, jeśli nie dostanę gwarancji ze skutkiem natychmiastowym.
wrzuciłbym fotę ale mała zabrała aparat niedopoznania.
11/08/2008
biurę urlop...
...nie wychodząc z pracy. zachowuje dystans do wszystkich w biurze.
Nie mam zamiaru się denerwować. Jadę nad morze w piątek.
niech się skończy przemoc w Gruzji, w Tybecie, w Afryce Środkowej!
Nie mam zamiaru się denerwować. Jadę nad morze w piątek.
niech się skończy przemoc w Gruzji, w Tybecie, w Afryce Środkowej!
04/08/2008
25/07/2008
Something new
Dziś mam nareszcie coś nowego.
Już trzyma mnie dwie godziny. Śniło mi się, że miałem dziecko w dłoniach, które musiałem umyć, było takie słodkie i urocze. Swoimi małymi ustkami potrafiło się tak mocno przyssać, że do kciuka do policzka…to była dziewczynka. Zrobiła kupkę, więc potrzeba było podmyć i zmienić pieluchę. Kąpałem ją całą. Ktoś mnie zawołał, coś musiałem tłumaczyć, że trzeba robić tak a nie inaczej. Nie tak a inaczej a tu tak a tam tak.
KURWA MAĆ!
Szybko powrotem do łazienki, pływała zanurzona w mydlanej wodzie, już była sina. Myślałem, że zwariuję, baz chwili zastanowienia chwyciłem ją sprawdziłem tętno ciepłotę. Ze łzami w oczach zacząłem lekko masować serduszko, dmuchnąłem w płuca. Wykrztusiła wodę z płuc. Płacz, oddycha. Moja malutka, kochana.
Przepraszam.
Rodzice mi opowiadali, kiedy byłem niemowlakiem podczas kąpieli nagle zrobiłem się siny, stracili ze mną kontakt, został już nawet wezwany ksiądz. Potem odzyskałem kolor. Myślisz, że ten sen mógł być bladym wspomnieniem tych wydarzeń?
Już trzyma mnie dwie godziny. Śniło mi się, że miałem dziecko w dłoniach, które musiałem umyć, było takie słodkie i urocze. Swoimi małymi ustkami potrafiło się tak mocno przyssać, że do kciuka do policzka…to była dziewczynka. Zrobiła kupkę, więc potrzeba było podmyć i zmienić pieluchę. Kąpałem ją całą. Ktoś mnie zawołał, coś musiałem tłumaczyć, że trzeba robić tak a nie inaczej. Nie tak a inaczej a tu tak a tam tak.
KURWA MAĆ!
Szybko powrotem do łazienki, pływała zanurzona w mydlanej wodzie, już była sina. Myślałem, że zwariuję, baz chwili zastanowienia chwyciłem ją sprawdziłem tętno ciepłotę. Ze łzami w oczach zacząłem lekko masować serduszko, dmuchnąłem w płuca. Wykrztusiła wodę z płuc. Płacz, oddycha. Moja malutka, kochana.
Przepraszam.
Rodzice mi opowiadali, kiedy byłem niemowlakiem podczas kąpieli nagle zrobiłem się siny, stracili ze mną kontakt, został już nawet wezwany ksiądz. Potem odzyskałem kolor. Myślisz, że ten sen mógł być bladym wspomnieniem tych wydarzeń?
20/07/2008
The Holy Mountain
brakowało mi właśnie takiego filmu.
czuję, że forma tego blogu musi się bardziej wykrystalizować. od czasu do czasu przypominają mi się stare sny ale nowych nie mam ochoty zapisywać lub nie pamiętam kiedy budzę się do pracy. chciałbym wrócić do analizy ognia ale nie stać mnie na to. żeby chociaż praca dawała mi więcej satysfakcji, byłoby lżej.
problem jest w głodzie, siedzę w kraju gdzie projektów dla mnie jest może ze trzy, cztery, takich nad którymi chciałbym pracować. oczywiście na świecie jest ich mnóstwo, tyle tylko że jestem za młody, za mało mam doświadczenia. za wcześnie. doskwiera mi przeczucie, że za późno, za późno...
szczęście moje, że jest ktoś kto może to wszystko ostudzić, przy mnie.
tak wyglądało moje dzieciństwo, pełne maszyn zielonych i żółtych. ścinek metali, zapach oleju i szarego mydła. teraz czuć tylko siarkę i parę kabli ostało się w ścianach, chyba zbyt wysoko by je zerwać.
czuję, że forma tego blogu musi się bardziej wykrystalizować. od czasu do czasu przypominają mi się stare sny ale nowych nie mam ochoty zapisywać lub nie pamiętam kiedy budzę się do pracy. chciałbym wrócić do analizy ognia ale nie stać mnie na to. żeby chociaż praca dawała mi więcej satysfakcji, byłoby lżej.
problem jest w głodzie, siedzę w kraju gdzie projektów dla mnie jest może ze trzy, cztery, takich nad którymi chciałbym pracować. oczywiście na świecie jest ich mnóstwo, tyle tylko że jestem za młody, za mało mam doświadczenia. za wcześnie. doskwiera mi przeczucie, że za późno, za późno...
szczęście moje, że jest ktoś kto może to wszystko ostudzić, przy mnie.
tak wyglądało moje dzieciństwo, pełne maszyn zielonych i żółtych. ścinek metali, zapach oleju i szarego mydła. teraz czuć tylko siarkę i parę kabli ostało się w ścianach, chyba zbyt wysoko by je zerwać.
19/07/2008
60/s
Statystycznie wypadało po 60 uderzeń na minutę. To cud, że przez te wszystkie lata ściana wytrzymała tyle pokoleń, bowiem zwykła cegła poddawana cyklicznemu dynamicznemu naciskowi pękała już…może zrobiły się na niej wgniecenia? Nikt na to nie zwracał uwagi po prostu szło się na podwórko za drzewo i kopało się w blok sąsiadów a czasami z nudów we własny dom. Kiedyś przerzuciłem takiego jednego chłystka na drugą stronę ulicy. Dobrze wiedziałem, że nigdy tam nie był ale skoro wykopał piłkę to dlaczego nie miałby po nią pójść? Oczywiście malec miał pod żadnym pozorem tam nie chodzić, rodzice mu zakazali. Tym większą miałem z tego frajdę. Myślałem, że ktoś mógłby mieć do mnie pretensje za to ale malec przez wspaniałą ul. 1-go Maja nie przeszedł a przeleciał. Trzymał się przepisów. Poczułem się zobowiązany pomóc mu wrócić. Wtedy na 1-go Maja działy się magiczne rzeczy i tak, kiedy malec lecąc nabierał lat z każdym centymetrem, tak ja przechodząc przez jezdnię młodniałem z kroku na krok. Po drugiej stałem, ja berbeć, w towarzystwie leciwego staruszka. Na szczęście wszystkie te lata nie wypaczyły go i zrazu wzięliśmy się za robotę. Naszą misją było znaleźć piłkę.
Pierwszy Świerzy trop zawiódł nas na pokuszenie, to była tylko zmyłka.
-Spróbujemy tu- powiedziałem -co szkodzi?
To był błąd. Na tym podwórku siedziało chyba ze czterdziestu karków. Surowych to znaczy żywych aczkolwiek zaaferowanych partią chińczyka, żeby nie mówić chińczykiem. Przed na mi banda rozbójników a z tyłu słychać zbliżające się obcasy. Nie mogliśmy pozwolić dać się zauważyć. Było pewne, że kobiecy obcas podniesie karki znad chińczyka a podniesiony kark u czterdziestu karków raz, że nieestetyczny widok a dwa źle wróżyło. One się zbliżały a my uciekamy, w ostateczności z maksymalnie napuszonym karkiem, wyprostowani i na wdechu by ewentualnie opóźnić demaskacje. Kubuś by powiedział, że i tak nieuniknionego, ale raz kozie śmierć. Jesteśmy już prawie w podwórku, one już przy bramie wjazdowej. Teraz albo nigdy! Szlak jedyne drzwi zamknięte. Dobrze, że dziad miał kryminalną przeszłość.
Pyk i otwarte. Szybko do środka ale obcasy ciągle jakby zbliżały się. Ja zamiast obmyślać plan awaryjny podziwiałem wytrych. Pobiegliśmy na koniec korytarza. Pomyłka końca nie było. Sześć razy mijaliśmy odźwiernego aż w końcu wylądowaliśmy na podwórku. Nie było gdzie się schować, nawet te zakamarki w załamaniach kamienic, które to za dnia świecą pustkami a w nocy Dionizują dziś były zajęte.
Wdech, prezencja, okropna niedziela.
-Spróbujemy tu- powiedziałem -co szkodzi?
To był błąd. Na tym podwórku siedziało chyba ze czterdziestu karków. Surowych to znaczy żywych aczkolwiek zaaferowanych partią chińczyka, żeby nie mówić chińczykiem. Przed na mi banda rozbójników a z tyłu słychać zbliżające się obcasy. Nie mogliśmy pozwolić dać się zauważyć. Było pewne, że kobiecy obcas podniesie karki znad chińczyka a podniesiony kark u czterdziestu karków raz, że nieestetyczny widok a dwa źle wróżyło. One się zbliżały a my uciekamy, w ostateczności z maksymalnie napuszonym karkiem, wyprostowani i na wdechu by ewentualnie opóźnić demaskacje. Kubuś by powiedział, że i tak nieuniknionego, ale raz kozie śmierć. Jesteśmy już prawie w podwórku, one już przy bramie wjazdowej. Teraz albo nigdy! Szlak jedyne drzwi zamknięte. Dobrze, że dziad miał kryminalną przeszłość.
Pyk i otwarte. Szybko do środka ale obcasy ciągle jakby zbliżały się. Ja zamiast obmyślać plan awaryjny podziwiałem wytrych. Pobiegliśmy na koniec korytarza. Pomyłka końca nie było. Sześć razy mijaliśmy odźwiernego aż w końcu wylądowaliśmy na podwórku. Nie było gdzie się schować, nawet te zakamarki w załamaniach kamienic, które to za dnia świecą pustkami a w nocy Dionizują dziś były zajęte.
Wdech, prezencja, okropna niedziela.
kolejne wspomnienie z dzieciństwa. wijące się robaki, żółte żuki, poskręcane wije. takie otoczenie potrafi zdeterminować, prawda?
16/07/2008
Working hard or hardly working
Kolejny raz czynnik ludzki bierze mnie hurtem. Nieprzyjemnie tracić czas z powodu różnic czasowych w działaniu różnych ludzi w różnych miejscach. Cierpię na chroniczny brak obowiązków, może to źle przyznawać się do tego. Zapewniam, że nie jestem pracoholikiem najnormalniej nudzę się, a w pracy jest to niekorzystne zjawisko.
Marazm zabija powoli.
Marazm zabija powoli.
13/07/2008
now it's time for double
Rozbiliśmy namiot w lesie. Na dziwnych ziołach dziwnie duży namiot. Zielony piękny.
Ja Ania i Ela. Piękne słońce. Zioła kłują jak kasztany. Chcieliśmy się jakoś zabezpieczyć przed wiatrem, być niezauważonymi, ale nagle pojawili się miejscowi. Przyznali, że u nich w lesie nie dzieje się nic złego w związku z czym pozostawiliśmy namiot bez opieki i poszliśmy z wszystkimi na wielkie przyjęcie, na którym był Maciej. Wielkie tańce i alkohol. Faceci przebrani za kobiety. Kobiety udające mężczyzn. Czułem się pewnie, bawiłem się żartami słownymi, trafnymi puentami, zaskakującymi. Nagle z jakiegoś powodu wszystko się kończy, chyba chcemy wracać do naszego namiotu i zabieramy Macia ze sobą. Cała tawerna otoczona została przez ogromne zaspy piasku, które nawiał mocny wiatr. Dziewczyny były już daleko w przodzie a my męczyliśmy się z tym głupim parasolem. Osłaniając się przed wiatrem nic prawie nie widzieliśmy, tyle co przez dziury i inne nieszczelności. Nagle na niebie pojawiło się słońce, drobny przebłysk spomiędzy chmur. Zaczęły nam dziewczyny pokazywać okazje. Żebyśmy skakali i biegli ile sił w nogach, ale ten głupi parasol. Za pierwszym razem żadnemu z nas się nie udało. Potem postanowiłem złożyć draństwo i każdy z nas biegł po błysk. Skok. Mnie zatrzymał czas, pięknie słońce pali. Lekki zaduch a mimo świeżość. Wygiąłem się celnie, poczułem to wszystko naraz. Kiedy już dziewczyny dobiegły do nas nie mogłem się opędzić od gratulacji. Zastanawiam się dlaczego Maciej nie skoczył równie wysoko jak ja? Coś zjadło mu palca u nogi pozostawiając tylko paznokieć. Czas wstać.
Pierwszy raz w życiu skoczyłem dobrze.
Na scenę włoskiego teatru tuż przed wystąpieniem grupy wampirów wszedł lew i hipopotam. Już za chwilę miała rozpocząć się orgia. Lew, niespełna rozumu, zaczął wspinać się na hipopotama w innym celu niż konsumpcja. Pobudzany jakąś melodią z dzieciństwa wpadał w trans tak głęboki, że już po minucie jego penis miał długość połowy jego samego. Z nabrzmiałym fallusem zaczął wskakiwać i uporczywie próbował odbyć stosunek. Lew i hipopotam bujali się razem jak na placu zabaw, w spowolnionym tempie. Wbijał w niego pazury, zrezygnowany kładł łeb na jego karku, z grzywy leciał mu pot. Nic nie wyszło. Nawet nie zapalą papierosa. Ludzie w rzędach nie są w stanie się nadziwić, a mnie się nie podobała ta nieudaczna inseminacja.
spróbuję wrócić do spisywania snów...
Pierwszy raz w życiu skoczyłem dobrze.
Na scenę włoskiego teatru tuż przed wystąpieniem grupy wampirów wszedł lew i hipopotam. Już za chwilę miała rozpocząć się orgia. Lew, niespełna rozumu, zaczął wspinać się na hipopotama w innym celu niż konsumpcja. Pobudzany jakąś melodią z dzieciństwa wpadał w trans tak głęboki, że już po minucie jego penis miał długość połowy jego samego. Z nabrzmiałym fallusem zaczął wskakiwać i uporczywie próbował odbyć stosunek. Lew i hipopotam bujali się razem jak na placu zabaw, w spowolnionym tempie. Wbijał w niego pazury, zrezygnowany kładł łeb na jego karku, z grzywy leciał mu pot. Nic nie wyszło. Nawet nie zapalą papierosa. Ludzie w rzędach nie są w stanie się nadziwić, a mnie się nie podobała ta nieudaczna inseminacja.
spróbuję wrócić do spisywania snów...
10/07/2008
lasy, góry, pola, łąki...
... dachy, dachy i jeszcze raz dachy.
pieprzone brzemię nazwiska.
Bawimy się w trójkę na podwórku kijem bejsbolowym. Dłuższym niż my razem wyżsi. Nasz rowerek wozi nas wszędzie. Letnie Słońce grzeje nam ganki i schody i jest miło. Pluszaki już dawno nam się znudziły, więc upolowaliśmy brunatnego niedźwiadka. Powiesiliśmy go za tylne łapy nad jednym z naszych ganków i najmniejsza z nas zaczęła wykrzykiwać groźnie kijem - Can I spank the tady?! Can I spank the tady, Canispankthatedy…….. i tak w kółko Macieju. A tady był ded! Przynajmniej na takiego wyglądał.
Nieźle tak krzyczała, aż zła sąsiadka wyszła i podkablowała nas do grinpiss’ów. Szybko trójka dzieciaczków wskoczyła na rowerek i poczęliśmy grzać w kierunku ogródków działkowych. Porzuciwszy maszynę każdy pobiegł w swoją stronę. Ja swojej strony nie poznałem i biegałem jak ten królik od jednej zaślepki do drugiej. A na samym końcu nawet opustoszała działka była zamknięta. Na tych działkach dziwne były płotki. Jak na turnieju jeździeckim. Jeden płotek wyżej tak, że można przejść spokojnie pod nim. Drugi płotek niżej, że nie ma potrzeby nawet skakać etc. Nieważne. Na ostatniej działce tam gdzie właśnie byłem suszyło się pranie. Wielkie żagle prześcieradeł. Było bezchmurnie, na niebie tylko malutkie helikoptery latały. Bałem się dalej biec by mnie nie zauważyły i jedyne co wydawało mi się rozsądne to mocno przykucnąć do trawy. Zielono. Mnóstwo mężczyzn biegło już w moją stronę utrzymując mnie w kontakcie wzrokowym. Ale wpadka!
pieprzone brzemię nazwiska.
Bawimy się w trójkę na podwórku kijem bejsbolowym. Dłuższym niż my razem wyżsi. Nasz rowerek wozi nas wszędzie. Letnie Słońce grzeje nam ganki i schody i jest miło. Pluszaki już dawno nam się znudziły, więc upolowaliśmy brunatnego niedźwiadka. Powiesiliśmy go za tylne łapy nad jednym z naszych ganków i najmniejsza z nas zaczęła wykrzykiwać groźnie kijem - Can I spank the tady?! Can I spank the tady, Canispankthatedy…….. i tak w kółko Macieju. A tady był ded! Przynajmniej na takiego wyglądał.
Nieźle tak krzyczała, aż zła sąsiadka wyszła i podkablowała nas do grinpiss’ów. Szybko trójka dzieciaczków wskoczyła na rowerek i poczęliśmy grzać w kierunku ogródków działkowych. Porzuciwszy maszynę każdy pobiegł w swoją stronę. Ja swojej strony nie poznałem i biegałem jak ten królik od jednej zaślepki do drugiej. A na samym końcu nawet opustoszała działka była zamknięta. Na tych działkach dziwne były płotki. Jak na turnieju jeździeckim. Jeden płotek wyżej tak, że można przejść spokojnie pod nim. Drugi płotek niżej, że nie ma potrzeby nawet skakać etc. Nieważne. Na ostatniej działce tam gdzie właśnie byłem suszyło się pranie. Wielkie żagle prześcieradeł. Było bezchmurnie, na niebie tylko malutkie helikoptery latały. Bałem się dalej biec by mnie nie zauważyły i jedyne co wydawało mi się rozsądne to mocno przykucnąć do trawy. Zielono. Mnóstwo mężczyzn biegło już w moją stronę utrzymując mnie w kontakcie wzrokowym. Ale wpadka!
06/07/2008
Noilurb
To było wielkie przyjęcie na wyspie. Do starego zamku można było dostać się tylko starym kamiennym mostem, który ledwo wystawał ponad tafle wody, a jezioro melodyjnie falowało. Moi rodzice rozmawiali ze mną przez telefon, upewniając się, że nic mi nie jest. Upiłam się. Wróciłam na bankiet, ale najpierw wstąpiłam do swojego pokoju. Przypomniały mi się studenckie czasy, kiedy to nigdy nie mogłem trafić do swojego pokoju w akademiku, z czego później wynikały wszystkie te dziwne sprawy. Pamiętam, że jak opętany biegałem po wszystkich piętrach, po klatkach schodowych, przez strych, najdziwniejszymi drogami poprzez półpiętra. Tylko w ten sposób byłem w stanie odnaleźć swój pokój. Im bardziej ścieżka skomplikowana tym łatwiej mi to szło. Jestem chyba chora. Na zamku pomyliłam pokoje. Przykucnęłam na tapczanie a przede mną klęczały dwie japońskie, młodziutkie dziewczynki. Całkiem kręciły mnie. Były ubrane jak uczennice, jak na jakiś finalny egzamin. Jedna zniknęła. Ta, która została dziwnie jej z oczu…
Wyszłam. Zdążyłam tylko pogłaskać ją po głowie. Jakże miękkie i czarne miała włosy. Byłam porządnie pijana. Przechadzałam się po sali z kieliszkiem szampana. Wszyscy mnie znają. Byłam wyraźnie podekscytowana incydentem w pokoju. Na sali zauważyłam Jego. Był dosyć wysoki jak na Japończyka. Długie włosy, dystyngowany. Przewijał się w tłumie. Oboje czuliśmy swój wzrok. Przyszedł w towarzystwie jednej z dziewczyn, które poznałam w pokoju. Kiedy już naprawdę dużo wypiłam odważyłam się do nich podejść i ze spokojem powiedziałam. Chcę Youko. Zobaczyłam ich zgorszenie i wyraźną niechęć, więc dotychczasową prośbę tym razem wykrzyczałam na całą salę. Chcę ją! Nikt z sali nie zareagował. Wszyscy nagle znaleźli się w auli koncertowej. Po środku sceny stał fotel, w którym wygodnie usiadł największy z nas, mistrz, profesor. My zaś głęboko w rzędach krzeseł, gdzie była znakomita akustyka. Obok mnie On. Youko zaczęła grać. Powoli jej skrzypce wydawały pierwszy ton, skrzekliwy dreszcz, graniczący z fałszem, ale prawdziwy. W preludium mistrz zapadł w trans. My także. Z każdą sekundą Youko uwalniała historię. Nie było już słychać nut. Całą salę wypełniał szum pióra o kartkę. Akt stwórczy stwórcy, pasja, uczucia. Każdy z nas widział, widziałam tą kartkę, na której pisał, tłumaczył wszystko na język muzyki. Zaadresował ją do mnie i przekazał. Po kolei każdy z jury, jak w głuchym telefonie, podawał ją dalej. Była zapisana w języku niemieckim tak by tylko ja mogła to odczytać. Japończyk także znał ten język, ale wtedy nie wiedziałam o tym. Było tam coś o braku szans, wiary i nadziei. O jakimś jedynym rozwiązaniu. Ostatecznym. Po przesłuchaniu poszliśmy razem na spacer. Znam ten las. Kiedy byłem mały chowałem się za drzewami i jak zwykle gubiłem się przy każdym rozstaju dróg. Teraz zauważyłam, że nie ma tu żadnych drzew. Jak zrozumiałam Japończyk prowadził mnie do jedynego tu drzewa i kiedy tak szliśmy w jego kierunku tłumaczyliśmy sobie wszystko co zaszło między nami. Wszystkie ważne sprawy, których nie pamiętam. Kiedy już byliśmy na miejscu z dumą zaprezentował mi je. Z daleka wyglądało na pełne owoców. Prawda była taka, że było martwe, czarne i zwęglone. Odarte z kory. Nie było na nim owoców a ostateczne rozwiązanie tego wieczoru. Na wszystkich gałęziach poprzekładane były martwe, nagie ciała wszystkich tych dziewczyn, które tego wieczoru widziałam. Każda przez gałąź w przegięciu naga. Umazane a raczej umalowane krwią każda z orgazmiczną miną, otwartymi oczami i ustami, tak jakby ktoś zamordował je w szczycie rozkoszy. Przez chwilę nawet pomyślałam, że to happening. Dosyć uderzający. Było ich tam dziesiątki, Youko i inne. Obsiadły drzewo niczym wrony. Tylko przez chwilę tak pomyślałam.
Potem wróciłam na ziemię z każdą z Nich.
Wyszłam. Zdążyłam tylko pogłaskać ją po głowie. Jakże miękkie i czarne miała włosy. Byłam porządnie pijana. Przechadzałam się po sali z kieliszkiem szampana. Wszyscy mnie znają. Byłam wyraźnie podekscytowana incydentem w pokoju. Na sali zauważyłam Jego. Był dosyć wysoki jak na Japończyka. Długie włosy, dystyngowany. Przewijał się w tłumie. Oboje czuliśmy swój wzrok. Przyszedł w towarzystwie jednej z dziewczyn, które poznałam w pokoju. Kiedy już naprawdę dużo wypiłam odważyłam się do nich podejść i ze spokojem powiedziałam. Chcę Youko. Zobaczyłam ich zgorszenie i wyraźną niechęć, więc dotychczasową prośbę tym razem wykrzyczałam na całą salę. Chcę ją! Nikt z sali nie zareagował. Wszyscy nagle znaleźli się w auli koncertowej. Po środku sceny stał fotel, w którym wygodnie usiadł największy z nas, mistrz, profesor. My zaś głęboko w rzędach krzeseł, gdzie była znakomita akustyka. Obok mnie On. Youko zaczęła grać. Powoli jej skrzypce wydawały pierwszy ton, skrzekliwy dreszcz, graniczący z fałszem, ale prawdziwy. W preludium mistrz zapadł w trans. My także. Z każdą sekundą Youko uwalniała historię. Nie było już słychać nut. Całą salę wypełniał szum pióra o kartkę. Akt stwórczy stwórcy, pasja, uczucia. Każdy z nas widział, widziałam tą kartkę, na której pisał, tłumaczył wszystko na język muzyki. Zaadresował ją do mnie i przekazał. Po kolei każdy z jury, jak w głuchym telefonie, podawał ją dalej. Była zapisana w języku niemieckim tak by tylko ja mogła to odczytać. Japończyk także znał ten język, ale wtedy nie wiedziałam o tym. Było tam coś o braku szans, wiary i nadziei. O jakimś jedynym rozwiązaniu. Ostatecznym. Po przesłuchaniu poszliśmy razem na spacer. Znam ten las. Kiedy byłem mały chowałem się za drzewami i jak zwykle gubiłem się przy każdym rozstaju dróg. Teraz zauważyłam, że nie ma tu żadnych drzew. Jak zrozumiałam Japończyk prowadził mnie do jedynego tu drzewa i kiedy tak szliśmy w jego kierunku tłumaczyliśmy sobie wszystko co zaszło między nami. Wszystkie ważne sprawy, których nie pamiętam. Kiedy już byliśmy na miejscu z dumą zaprezentował mi je. Z daleka wyglądało na pełne owoców. Prawda była taka, że było martwe, czarne i zwęglone. Odarte z kory. Nie było na nim owoców a ostateczne rozwiązanie tego wieczoru. Na wszystkich gałęziach poprzekładane były martwe, nagie ciała wszystkich tych dziewczyn, które tego wieczoru widziałam. Każda przez gałąź w przegięciu naga. Umazane a raczej umalowane krwią każda z orgazmiczną miną, otwartymi oczami i ustami, tak jakby ktoś zamordował je w szczycie rozkoszy. Przez chwilę nawet pomyślałam, że to happening. Dosyć uderzający. Było ich tam dziesiątki, Youko i inne. Obsiadły drzewo niczym wrony. Tylko przez chwilę tak pomyślałam.
Potem wróciłam na ziemię z każdą z Nich.
02/07/2008
Time, budget, or quality—pick two.
...patowa sytuacja.
nie ma to jak międzynarodowa drużyna. decyzyjno-poglądowy impas.
nie ma to jak międzynarodowa drużyna. decyzyjno-poglądowy impas.
29/06/2008
bloody sunday
mała pojechała do stolicy, teraz jest gdzieś na żaglach. zostałem sam w domu i mogę się doszczętnie wysiedzieć. Ace of Technology porusza powietrze w pokoju i niby jest dobrze i choć nie szukam to już dwa razy żyrafę widziałem.
trochę pobawię się z ubuntu, trochę poczytam książkę, ksera stare, zdjęcia, napiszę do przyjaciół.
i po weekendzie, soboty jakby nie było.
"Pamiętam, że już byłem kiedyś w tym wąwozie. Jadę całą grupą. Sądzę, że ich znam.
Tak, byliśmy już razem ale kiedyś w przyszłości na Sobięcinie. Jechaliśmy wtedy „dwójką” zajęliśmy cały o ile dobrze pamiętam. Stary poczciwy Jelcz. Na przystanku koło ekonomika wsiadła spora grupa mężczyzn. Wszyscy byli do siebie podobni - chwila - on byli tacy sami. Bliźniacy. Multiniacy. Mieli długie białe dredy i śniade cery. Pamiętam jak dziś najbardziej najbardziej tajemniczego z pośród nich. Stanął koło mnie z tyłu Jelcza i powiedział miarowym głosem zębami oparty o szybę:
-Jeśli nie zrobisz pierwszego kroku to nie będziesz mógł w to stary grać! - Brr.
W każdym bądź razie jedziemy gdzieś przed siebie i tak jak wtedy mamy coś pilnego do załatwienia. Wąwóz jest nieprzenikliwy dla światła a droga biegnie wzdłuż rzeki. Wyglądało to prawie jak Lisia droga a rzeka była wyśnioną Wełtawą. Wyjechaliśmy w końcu na otwartą przestrzeń. Jak okiem sięgnąć nic. Sama pustka nawet żadnego wzniesienia ale co to za roślina? Nie pamiętam. Droga biegła prosto dopiero po jakimś czasie na horyzoncie pojawił się jakiś punkt, który z czasem urósł do wielkości fortu. Klasyczny przykład fortu dzikiego zachodu. Aż dziw, że ten stary starachowicki grat dowiózł nas na miejsce. Byliśmy na miejscu. Zaraz po tym jak zeskoczyłem z paki wiedziałem - coś się święci. Sprawa była do załatwienia w środku. Wszystko było fajnie ale gdy już stanęliśmy w bramie okazało się, że cały dziedziniec jest wypełniony po brzegi żyrafami. Pasły się jak gdyby nigdy nic. Stanęliśmy w bramie i ani kroku dalej. Nie wiem skąd ale widziałem, że nie są to zwykłe żyrafy hm… a nawet nie są, a nieważne. W każdym bądź razie nikt nie chciał z nas tam wejść bo jak się później okazało wszyscy o tych żyrafach wiedzieli, że są wrogo nastawione, że są to wręcz morderczo nastawione zwierzęta. Pech chciał, że nas zauważyły. Żaden człowiek nie spodziewał się ich reakcji. Sekundę dalej poczęły zwierzaczki szarżować w naszą stronę. Wpierw wierzgać niczym byk, zarzucać szyjami w lewo, na prawo! I prosto na nas. Panika. Uciekając nie zauważyłem, że wszyscy znikli i tak naprawdę to tylko ja byłem goniony. Zdziwiony, nie. Jeszcze ważniejsza sprawa to, że poczciwy Star zamienił się w rupiecia Combi. Nie odpala. Udało się lecz stado było już na wyciągnięcie ręki. Zatrzasnąłem w ostatniej chwili drzwi i odjechałem. Ktoś jednak musiał prowadzić, bo ja zająłem się ostrzałem. Za każdym razem rytuał powtarzał się. Ja oddaję strzał, zamykam, zwierze stuka w szybę rogami. Jedną ustrzeliłem. Reszta unikała kul jak ognia. Dojechaliśmy w końcu do wąwozu. To dziwne, bo kiedy jechaliśmy do fortu droga była prosta bez żadnych rozgałęzień teraz był to istny labirynt. W lewo czy w prawo? Na nasze szczęście żyrafy stawały przed tym samym dylematem. Zgubiliśmy je, ale za to sami nie wiedzieliśmy gdzie do cholery jesteśmy? Pojawiły się jakieś zabudowania, ruiny. Całe miasto zniszczone wszędzie kurz i ludzie, którzy pozamieniali się rolami. Ludzie latali jak wiatr zawiał, w każdą stronę, przypadkowo a kurz? Kurz miał w sobie coś ludzkiego jakby zwątpienie, lęk? Zgodnie z owczym a raczej kurzowym pędem zeskoczyliśmy ze stara i dalej w nogi! Całkiem bezpieczna wydawała mi się brama tuż za rogiem. Mijając wszystkich rozbieganych cały i spokojny kurz znalazłem w środku. Ściany jak zwykle przytuliły mnie. No to co, na strych! Pierwsze okno na półpiętrze- dzieci bawią się na dworze. Drugie okno na półpiętrze- pozostaje sama zabawa. Trzecie okno na półpiętrze- nie ma dzieci nie ma zabawy, został sam trzepak. Czwarte, piąte, szóste…"
trochę pobawię się z ubuntu, trochę poczytam książkę, ksera stare, zdjęcia, napiszę do przyjaciół.
i po weekendzie, soboty jakby nie było.
"Pamiętam, że już byłem kiedyś w tym wąwozie. Jadę całą grupą. Sądzę, że ich znam.
Tak, byliśmy już razem ale kiedyś w przyszłości na Sobięcinie. Jechaliśmy wtedy „dwójką” zajęliśmy cały o ile dobrze pamiętam. Stary poczciwy Jelcz. Na przystanku koło ekonomika wsiadła spora grupa mężczyzn. Wszyscy byli do siebie podobni - chwila - on byli tacy sami. Bliźniacy. Multiniacy. Mieli długie białe dredy i śniade cery. Pamiętam jak dziś najbardziej najbardziej tajemniczego z pośród nich. Stanął koło mnie z tyłu Jelcza i powiedział miarowym głosem zębami oparty o szybę:
-Jeśli nie zrobisz pierwszego kroku to nie będziesz mógł w to stary grać! - Brr.
W każdym bądź razie jedziemy gdzieś przed siebie i tak jak wtedy mamy coś pilnego do załatwienia. Wąwóz jest nieprzenikliwy dla światła a droga biegnie wzdłuż rzeki. Wyglądało to prawie jak Lisia droga a rzeka była wyśnioną Wełtawą. Wyjechaliśmy w końcu na otwartą przestrzeń. Jak okiem sięgnąć nic. Sama pustka nawet żadnego wzniesienia ale co to za roślina? Nie pamiętam. Droga biegła prosto dopiero po jakimś czasie na horyzoncie pojawił się jakiś punkt, który z czasem urósł do wielkości fortu. Klasyczny przykład fortu dzikiego zachodu. Aż dziw, że ten stary starachowicki grat dowiózł nas na miejsce. Byliśmy na miejscu. Zaraz po tym jak zeskoczyłem z paki wiedziałem - coś się święci. Sprawa była do załatwienia w środku. Wszystko było fajnie ale gdy już stanęliśmy w bramie okazało się, że cały dziedziniec jest wypełniony po brzegi żyrafami. Pasły się jak gdyby nigdy nic. Stanęliśmy w bramie i ani kroku dalej. Nie wiem skąd ale widziałem, że nie są to zwykłe żyrafy hm… a nawet nie są, a nieważne. W każdym bądź razie nikt nie chciał z nas tam wejść bo jak się później okazało wszyscy o tych żyrafach wiedzieli, że są wrogo nastawione, że są to wręcz morderczo nastawione zwierzęta. Pech chciał, że nas zauważyły. Żaden człowiek nie spodziewał się ich reakcji. Sekundę dalej poczęły zwierzaczki szarżować w naszą stronę. Wpierw wierzgać niczym byk, zarzucać szyjami w lewo, na prawo! I prosto na nas. Panika. Uciekając nie zauważyłem, że wszyscy znikli i tak naprawdę to tylko ja byłem goniony. Zdziwiony, nie. Jeszcze ważniejsza sprawa to, że poczciwy Star zamienił się w rupiecia Combi. Nie odpala. Udało się lecz stado było już na wyciągnięcie ręki. Zatrzasnąłem w ostatniej chwili drzwi i odjechałem. Ktoś jednak musiał prowadzić, bo ja zająłem się ostrzałem. Za każdym razem rytuał powtarzał się. Ja oddaję strzał, zamykam, zwierze stuka w szybę rogami. Jedną ustrzeliłem. Reszta unikała kul jak ognia. Dojechaliśmy w końcu do wąwozu. To dziwne, bo kiedy jechaliśmy do fortu droga była prosta bez żadnych rozgałęzień teraz był to istny labirynt. W lewo czy w prawo? Na nasze szczęście żyrafy stawały przed tym samym dylematem. Zgubiliśmy je, ale za to sami nie wiedzieliśmy gdzie do cholery jesteśmy? Pojawiły się jakieś zabudowania, ruiny. Całe miasto zniszczone wszędzie kurz i ludzie, którzy pozamieniali się rolami. Ludzie latali jak wiatr zawiał, w każdą stronę, przypadkowo a kurz? Kurz miał w sobie coś ludzkiego jakby zwątpienie, lęk? Zgodnie z owczym a raczej kurzowym pędem zeskoczyliśmy ze stara i dalej w nogi! Całkiem bezpieczna wydawała mi się brama tuż za rogiem. Mijając wszystkich rozbieganych cały i spokojny kurz znalazłem w środku. Ściany jak zwykle przytuliły mnie. No to co, na strych! Pierwsze okno na półpiętrze- dzieci bawią się na dworze. Drugie okno na półpiętrze- pozostaje sama zabawa. Trzecie okno na półpiętrze- nie ma dzieci nie ma zabawy, został sam trzepak. Czwarte, piąte, szóste…"
27/06/2008
100% w 0%
zostałem sam w mieszkaniu.
mała wyjechała do stolicy, ba...
pierwszy dzień od miesiąca biurze gdzie poczułem,
że wykorzystuję moją wiedzę w praktycznym celu.
faktem jest, iż wiele musiałem sobie przypomnieć.
sztuka polega na tym, żeby wiedzieć gdzie szybko
znaleźć odpowiedź.
mała znalazła coś na mieście, omal nie poszliśmy do paki.
mała wyjechała do stolicy, ba...
pierwszy dzień od miesiąca biurze gdzie poczułem,
że wykorzystuję moją wiedzę w praktycznym celu.
faktem jest, iż wiele musiałem sobie przypomnieć.
sztuka polega na tym, żeby wiedzieć gdzie szybko
znaleźć odpowiedź.
mała znalazła coś na mieście, omal nie poszliśmy do paki.
24/06/2008
totalny glacjał
pierwszy raz od miesiąca siedzę w domu,
sprawdzam czy mój komputer jeszcze chodzi.
dziś jadłem orzeszki w czekoladzie, pod Kopernikiem.
sprawdzam czy mój komputer jeszcze chodzi.
dziś jadłem orzeszki w czekoladzie, pod Kopernikiem.
15/06/2008
rower
śniło mi się, że ślizgam się po błocie
jadąc rowerem po białym kamieniu
zjeżdżałem z góry w kierunku rzeki
przypomniał mi się całkiem inny sen
jadąc rowerem po białym kamieniu
zjeżdżałem z góry w kierunku rzeki
przypomniał mi się całkiem inny sen
"Noce nie są wcale takie zimne jak mi się wcześniej wydawało. Przekonałem się o tym rozwożąc razem z Maćkiem ludzi do pracy. Moja ryksza nie miała przerzutek ale nie twierdzę, że napracowałem się więcej. Tylko, że przerzutki dawały Maćkowi szybszy sen i dłuższy. Kiedy on już smacznie spał ja ledwo skończywszy pracę pojechałem w odwiedziny do Iwonki. Siedzieliśmy w dużym pokoju oglądając telewizję. Przez cały czas ona odpoczywała, kiedy ja rozglądałem się wokół bo poczułem coś nowego. Znalazłem na jednej ze ścian, wisiał tam obraz. Niesamowicie emanujący światłem. To był obraz podświetlany. W kadrze na pierwszym planie było bardzo blisko ujęte drzewo zaś w oddali, obraz miał bardzo szeroką głębie, inne drzewa to właśnie tamte kąpały się w słońcu. Już to kiedyś widziałem."
10/06/2008
combat nap
wir nowego miasta
wielkości przeciętnej dzielnicy
pod jednym kodem pocztowym
powoli odnajduję znajomości
zadania kuleją
to przez ciągłe negocjacje
nie no, generalnie jest ok. tylko czasu na ogarnięcie wszystkiego zdecydowanie za mało.
chociażby na stare zaniedbane uliczki wejść.
wszystko przez mundial.
wielkości przeciętnej dzielnicy
pod jednym kodem pocztowym
powoli odnajduję znajomości
zadania kuleją
to przez ciągłe negocjacje
nie no, generalnie jest ok. tylko czasu na ogarnięcie wszystkiego zdecydowanie za mało.
chociażby na stare zaniedbane uliczki wejść.
wszystko przez mundial.
25/05/2008
20/05/2008
13/05/2008
natężenie pracy spada do 0
tak to już jest, że pomiędzy projektami praktycznie robi się niewiele. chciałoby się pójść na urlop, uciec gdzieś ale nie, trzeba być dyspozycyjnym! uuu wielka sprawa
wczoraj z malutką wypiliśmy jedno z ostatnich piw na wzgórzach ponad całym miastem.
ach no i podczytuje tyle ile się da wasze blogi WiT'a ,anjel ,Mikesz
na więcej czasu nie mam.
wczoraj z malutką wypiliśmy jedno z ostatnich piw na wzgórzach ponad całym miastem.
ach no i podczytuje tyle ile się da wasze blogi WiT'a ,anjel ,Mikesz
na więcej czasu nie mam.
09/05/2008
miłosne kwiaty
bogom dzięki są jeszcze na świecie opuszczone ogrody gdzie rosną żonkile, tulipany...
można przespać się w altanie
spachnić dom.
spachnić dom.
06/05/2008
przeprowadzka nr.1
masakra, jak wszystko i wszyscy dookoła potrafią trzymać cię w jednym miejscu. głupie rachunki i dostawca internetu, żadna wyprowadzka nie ma szans na krócej niż 30dni. :)
muszę znaleźć jakieś mieszkanie w Toruniu, a na odległość nie jest to takie łatwe.
muszę znaleźć jakieś mieszkanie w Toruniu, a na odległość nie jest to takie łatwe.
30/04/2008
29/04/2008
long weekend
i tak narazie zapowiada się, że zostanie spędzony(przepędzony) w spokoju.
na czytaniu, pisaniu razem z małą.
jeszcze miesiąc i przeprowadzka na północ.
tymczasem zakończenie projektu w Wałbrzychu i majówki po pracy.
na czytaniu, pisaniu razem z małą.
jeszcze miesiąc i przeprowadzka na północ.
tymczasem zakończenie projektu w Wałbrzychu i majówki po pracy.
25/04/2008
kickoff day
dzień dobry!
udało mi się wstać przed wschodem Słońca.
zupa mleczna, masaż stóp i czas do pracy.
im dni są dłuższe tym więcej rzeczy układa się pomyślnie.
udało mi się wstać przed wschodem Słońca.
zupa mleczna, masaż stóp i czas do pracy.
im dni są dłuższe tym więcej rzeczy układa się pomyślnie.
Subscribe to:
Posts (Atom)