29/06/2008

bloody sunday

mała pojechała do stolicy, teraz jest gdzieś na żaglach. zostałem sam w domu i mogę się doszczętnie wysiedzieć. Ace of Technology porusza powietrze w pokoju i niby jest dobrze i choć nie szukam to już dwa razy żyrafę widziałem.
trochę pobawię się z ubuntu, trochę poczytam książkę, ksera stare, zdjęcia, napiszę do przyjaciół.
i po weekendzie, soboty jakby nie było.

"Pamiętam, że już byłem kiedyś w tym wąwozie. Jadę całą grupą. Sądzę, że ich znam.
Tak, byliśmy już razem ale kiedyś w przyszłości na Sobięcinie. Jechaliśmy wtedy „dwójką” zajęliśmy cały o ile dobrze pamiętam. Stary poczciwy Jelcz. Na przystanku koło ekonomika wsiadła spora grupa mężczyzn. Wszyscy byli do siebie podobni - chwila - on byli tacy sami. Bliźniacy. Multiniacy. Mieli długie białe dredy i śniade cery. Pamiętam jak dziś najbardziej najbardziej tajemniczego z pośród nich. Stanął koło mnie z tyłu Jelcza i powiedział miarowym głosem zębami oparty o szybę:
-Jeśli nie zrobisz pierwszego kroku to nie będziesz mógł w to stary grać! - Brr.
W każdym bądź razie jedziemy gdzieś przed siebie i tak jak wtedy mamy coś pilnego do załatwienia. Wąwóz jest nieprzenikliwy dla światła a droga biegnie wzdłuż rzeki. Wyglądało to prawie jak Lisia droga a rzeka była wyśnioną Wełtawą. Wyjechaliśmy w końcu na otwartą przestrzeń. Jak okiem sięgnąć nic. Sama pustka nawet żadnego wzniesienia ale co to za roślina? Nie pamiętam. Droga biegła prosto dopiero po jakimś czasie na horyzoncie pojawił się jakiś punkt, który z czasem urósł do wielkości fortu. Klasyczny przykład fortu dzikiego zachodu. Aż dziw, że ten stary starachowicki grat dowiózł nas na miejsce. Byliśmy na miejscu. Zaraz po tym jak zeskoczyłem z paki wiedziałem - coś się święci. Sprawa była do załatwienia w środku. Wszystko było fajnie ale gdy już stanęliśmy w bramie okazało się, że cały dziedziniec jest wypełniony po brzegi żyrafami. Pasły się jak gdyby nigdy nic. Stanęliśmy w bramie i ani kroku dalej. Nie wiem skąd ale widziałem, że nie są to zwykłe żyrafy hm… a nawet nie są, a nieważne. W każdym bądź razie nikt nie chciał z nas tam wejść bo jak się później okazało wszyscy o tych żyrafach wiedzieli, że są wrogo nastawione, że są to wręcz morderczo nastawione zwierzęta. Pech chciał, że nas zauważyły. Żaden człowiek nie spodziewał się ich reakcji. Sekundę dalej poczęły zwierzaczki szarżować w naszą stronę. Wpierw wierzgać niczym byk, zarzucać szyjami w lewo, na prawo! I prosto na nas. Panika. Uciekając nie zauważyłem, że wszyscy znikli i tak naprawdę to tylko ja byłem goniony. Zdziwiony, nie. Jeszcze ważniejsza sprawa to, że poczciwy Star zamienił się w rupiecia Combi. Nie odpala. Udało się lecz stado było już na wyciągnięcie ręki. Zatrzasnąłem w ostatniej chwili drzwi i odjechałem. Ktoś jednak musiał prowadzić, bo ja zająłem się ostrzałem. Za każdym razem rytuał powtarzał się. Ja oddaję strzał, zamykam, zwierze stuka w szybę rogami. Jedną ustrzeliłem. Reszta unikała kul jak ognia. Dojechaliśmy w końcu do wąwozu. To dziwne, bo kiedy jechaliśmy do fortu droga była prosta bez żadnych rozgałęzień teraz był to istny labirynt. W lewo czy w prawo? Na nasze szczęście żyrafy stawały przed tym samym dylematem. Zgubiliśmy je, ale za to sami nie wiedzieliśmy gdzie do cholery jesteśmy? Pojawiły się jakieś zabudowania, ruiny. Całe miasto zniszczone wszędzie kurz i ludzie, którzy pozamieniali się rolami. Ludzie latali jak wiatr zawiał, w każdą stronę, przypadkowo a kurz? Kurz miał w sobie coś ludzkiego jakby zwątpienie, lęk? Zgodnie z owczym a raczej kurzowym pędem zeskoczyliśmy ze stara i dalej w nogi! Całkiem bezpieczna wydawała mi się brama tuż za rogiem. Mijając wszystkich rozbieganych cały i spokojny kurz znalazłem w środku. Ściany jak zwykle przytuliły mnie. No to co, na strych! Pierwsze okno na półpiętrze- dzieci bawią się na dworze. Drugie okno na półpiętrze- pozostaje sama zabawa. Trzecie okno na półpiętrze- nie ma dzieci nie ma zabawy, został sam trzepak. Czwarte, piąte, szóste…"

No comments:

Post a Comment