10/07/2008

lasy, góry, pola, łąki...

... dachy, dachy i jeszcze raz dachy.
pieprzone brzemię nazwiska.

Bawimy się w trójkę na podwórku kijem bejsbolowym. Dłuższym niż my razem wyżsi. Nasz rowerek wozi nas wszędzie. Letnie Słońce grzeje nam ganki i schody i jest miło. Pluszaki już dawno nam się znudziły, więc upolowaliśmy brunatnego niedźwiadka. Powiesiliśmy go za tylne łapy nad jednym z naszych ganków i najmniejsza z nas zaczęła wykrzykiwać groźnie kijem - Can I spank the tady?! Can I spank the tady, Canispankthatedy…….. i tak w kółko Macieju. A tady był ded! Przynajmniej na takiego wyglądał.
Nieźle tak krzyczała, aż zła sąsiadka wyszła i podkablowała nas do grinpiss’ów. Szybko trójka dzieciaczków wskoczyła na rowerek i poczęliśmy grzać w kierunku ogródków działkowych. Porzuciwszy maszynę każdy pobiegł w swoją stronę. Ja swojej strony nie poznałem i biegałem jak ten królik od jednej zaślepki do drugiej. A na samym końcu nawet opustoszała działka była zamknięta. Na tych działkach dziwne były płotki. Jak na turnieju jeździeckim. Jeden płotek wyżej tak, że można przejść spokojnie pod nim. Drugi płotek niżej, że nie ma potrzeby nawet skakać etc. Nieważne. Na ostatniej działce tam gdzie właśnie byłem suszyło się pranie. Wielkie żagle prześcieradeł. Było bezchmurnie, na niebie tylko malutkie helikoptery latały. Bałem się dalej biec by mnie nie zauważyły i jedyne co wydawało mi się rozsądne to mocno przykucnąć do trawy. Zielono. Mnóstwo mężczyzn biegło już w moją stronę utrzymując mnie w kontakcie wzrokowym. Ale wpadka!

No comments:

Post a Comment