19/07/2008

60/s

Statystycznie wypadało po 60 uderzeń na minutę. To cud, że przez te wszystkie lata ściana wytrzymała tyle pokoleń, bowiem zwykła cegła poddawana cyklicznemu dynamicznemu naciskowi pękała już…może zrobiły się na niej wgniecenia? Nikt na to nie zwracał uwagi po prostu szło się na podwórko za drzewo i kopało się w blok sąsiadów a czasami z nudów we własny dom. Kiedyś przerzuciłem takiego jednego chłystka na drugą stronę ulicy. Dobrze wiedziałem, że nigdy tam nie był ale skoro wykopał piłkę to dlaczego nie miałby po nią pójść? Oczywiście malec miał pod żadnym pozorem tam nie chodzić, rodzice mu zakazali. Tym większą miałem z tego frajdę. Myślałem, że ktoś mógłby mieć do mnie pretensje za to ale malec przez wspaniałą ul. 1-go Maja nie przeszedł a przeleciał. Trzymał się przepisów. Poczułem się zobowiązany pomóc mu wrócić. Wtedy na 1-go Maja działy się magiczne rzeczy i tak, kiedy malec lecąc nabierał lat z każdym centymetrem, tak ja przechodząc przez jezdnię młodniałem z kroku na krok. Po drugiej stałem, ja berbeć, w towarzystwie leciwego staruszka. Na szczęście wszystkie te lata nie wypaczyły go i zrazu wzięliśmy się za robotę. Naszą misją było znaleźć piłkę.
Pierwszy Świerzy trop zawiódł nas na pokuszenie, to była tylko zmyłka.
-Spróbujemy tu- powiedziałem -co szkodzi?
To był błąd. Na tym podwórku siedziało chyba ze czterdziestu karków. Surowych to znaczy żywych aczkolwiek zaaferowanych partią chińczyka, żeby nie mówić chińczykiem. Przed na mi banda rozbójników a z tyłu słychać zbliżające się obcasy. Nie mogliśmy pozwolić dać się zauważyć. Było pewne, że kobiecy obcas podniesie karki znad chińczyka a podniesiony kark u czterdziestu karków raz, że nieestetyczny widok a dwa źle wróżyło. One się zbliżały a my uciekamy, w ostateczności z maksymalnie napuszonym karkiem, wyprostowani i na wdechu by ewentualnie opóźnić demaskacje. Kubuś by powiedział, że i tak nieuniknionego, ale raz kozie śmierć. Jesteśmy już prawie w podwórku, one już przy bramie wjazdowej. Teraz albo nigdy! Szlak jedyne drzwi zamknięte. Dobrze, że dziad miał kryminalną przeszłość.
Pyk i otwarte. Szybko do środka ale obcasy ciągle jakby zbliżały się. Ja zamiast obmyślać plan awaryjny podziwiałem wytrych. Pobiegliśmy na koniec korytarza. Pomyłka końca nie było. Sześć razy mijaliśmy odźwiernego aż w końcu wylądowaliśmy na podwórku. Nie było gdzie się schować, nawet te zakamarki w załamaniach kamienic, które to za dnia świecą pustkami a w nocy Dionizują dziś były zajęte.
Wdech, prezencja, okropna niedziela.


kolejne wspomnienie z dzieciństwa. wijące się robaki, żółte żuki, poskręcane wije. takie otoczenie potrafi zdeterminować, prawda?

No comments:

Post a Comment