16/10/2009

made in...

Szykowaliśmy się do wyjścia na miasto było już późno i spieszyliśmy się
Dopiero co przeprowadziliśmy się z małą i jeszcze nie znaliśmy dobrze okolicy
Zabrałem ze sobą krzesło na kółkach, które znaleźliśmy w „ wyspie”.

Siadałem na niego i odpychałem się ile sił, z początku było nawet przyjemnie
Ale potem pojawiło się mnóstwo przeszkód, jakieś rozkopy i ubytki w asfalcie.
Mała się niecierpliwiła bo musiała ciągle na mnie czekać a ja często zatrzymywałem się.Wstawałem, przenosiłem krzesło, siadałem ponownie, romskie dzieci na mnie krzyczały:
„Perduuu! Perdu, attention!”

Mijałem wszystkie stragany, było tak tłoczno jak na Braderie aż w którymś momencie nie wykreciłem i wyrznąłem na ziemie krzesło poleciało w góre i uderzyło w stojak z ubraniami,które sprzedawał Chińczyk z twarzą Japończyka, z którym kiedyś pracowałem. Krzyczał i bluzgał na mnie, a ja przepraszałem starałem się naprawić ten wieszak ale nie dało rady, wręcz wyglądało to na jakąś prowokację, ten kolo ewidentnie czekał aż ktoś rozjebie mu ten cały szmelc i chciał mnie wystraszyć, sądem albo mafią, że mnie znajdzie, takiego wała!

Rzuciłem to wszystko i zacząłem na niego krzyczeć, że „to wszystko jedne wielkie gówno, i nie dam się na to nabrać!” tak strasznie mnie rozjuszył!
Na moje szczęście zadzwonił budzik.

No comments:

Post a Comment