14/01/2016

architektoniczna pruchnica

jadę rowerem pod górę gdzieś w słonecznej, leśnej i południowo-śródziemnomorskiej Francji.
krytymi drogami z górki i potem przypominam sobie, że czegoś zapomniałem i muszę wracać
pod górę.
piaskowa góra, droga piaskowa, kręta i pusto. mijam jeden Van pełen ludzi, którzy później
wychodzą na rower. samochód mnie dogania, zjeżdżam na pobocze, na trawę. trochę odpoczywam.
po czym widzę całą gromadę, rodzinę. na duńskich nosidełku, skrzyni drewnianej jedzie naga
kobieta w ciąży z dzieckiem na ręku i uśmiecha się do mnie i cała grupa zawraca w moim
kierunku. mijam ich wszystkich bez przerzutek i skręcam w boczną ścieżkę szukając duchowego
miasteczka, oazy.
dojeżdżam, wjeżdżam w miasto tak wąskie uliczki, że schodzę z rowerem i ciągnę go przed sobą,
za sobą. wiem, że oni tu z ciężarną nie przejadą i czuję się zadowolony. znalazłem mój plecak
pełen pościeli.
schodzę schodami, cień i wilgotno pomiędzy kamiennymi fasadami. mijam kobietę z siatkami, zakupy.
mam też aparat, robię jedno zdjęcie, niewyraźne zdjęcie kolesiom przy stole po drugiej stronie
ulicy. wracam po rower i zostawiam go przy balustradzie. schodzę po schodach krętymi schodami
i na końcu zeskakuję prosto pod nogi młodej dziewczyny o chudych nogach jak długopis.
daję jej do potrzymania czyste prześcieradło i wracam po rower. już nie pamiętam po co tu
przyjechałem.
wszystko zniknęło, rower, kolesie z baru i ona z moim prześcieradłem.

No comments:

Post a Comment