gare saint sauveur
nikczemne choinki już są rozgrzane.
byliśmy z małą w sali pełnej, sami, dymu. tak jak wczoraj w Lille nic nie było widać i znikałem małej co chwila, uciekałem do ścian. przy jednej z nich znalazłem lustro, w którym nie widziałem siebie. spróbowałem przez nie przejść i byłem już po drugiej stronie i chciałem pobiec do środka ale wyobraziłem sobie, że gdy tylko oddalę się to zgubię lustro i już nigdy nie będę mógł wrócić do poprzedniej sali. zacząłem szukać małej, wołałem ją i przyszła od tej samej strony gdzie wtedy byłem. była inna ale nie wiedziałem dlaczego? chciałem z nią zostać i porozmawiać ale cofnąłem się i przeszedłem z powrotem, zostawiłem ją. pobiegłem poszukać jej po pierwszej stronie lustra ale dalej już nic nie pamiętam. nie jestem pewien czy to nie moje odbicie wyszło z drugiej strony...
w tym samym czasie w śnie małej walczę z
minęło już trochę czasu kiedy nie mieszkamy w Lille ale ciągle jest mi to miejsce bliskie. spędziliśmy tam słoneczny weekend u naszych przyjaciół, których z przykrością pożegnaliśmy przed wylotem do Melbourne. na przyjęciu było z dwadzieścia osób i jak zwykle z wielkim trudem wytrwałem do dziesiątej wieczorem, z pewnością dlatego, że mnóstwo ludzi paliło w domu a ja byłem już po jednym mojito z rumem z Martyniki, szybko i cicho zmyłem na piętro urwać sobie drzemkę i tak już zostałem do rana. opowiedziałem Arthurowi kilka dowcipów o drużynie Burzy Melbourne, obejrzeliśmy finałowy mecz futbolu i wypiliśmy sporo herbaty w akompaniamencie masła orzechowego. dostaliśmy od nich dwie saszetki domowej roboty, dwa słoiki przetworów owocowych, butelkę nalewki, mleczko kokosowe i maszynę do szycia. część do skonsumowania a pozostała część na przetrzymanie i rozwój manualny.
No comments:
Post a Comment