29/07/2010
potu ciąg dalszy
Wracając dzisiaj z wieczornego biegania wpadłem zdyszany, spocony i z łomoczącym sercem na parking przy moim hostelu i tam padłem na kolana bynajmniej nie z powodu hiperwentylacji, wszak biegłem obok fabryki gąbek, ale sytuacja mnie uderzyła, bowiem za moimi plecami za wspaniałą czterdziesto metrową elewacją katedry chował się samolot tanich lini lotniczych prosto z Wysp Kanaryjskich, zapewne pełen klasy średniej co się wozi na kanarach, zaś przede mną miejscowy SAMU Social (nasz odpowiednik pomocy społecznej) rozdawał pączki i jabłuszka tym plasującym się pod klasą średnią, rozdawali też wodę afrykańskim kobietom i w tym wszystkim ja zdyszany i spragniony i gdyby to wszystko było mało to kilkaset metrów dalej, jak co każdy wieczór, rozległa się melodia lodowozu, takiego który rozwozi dzieciom klasy średniej lody na patyku i w rytm tejże melodii z mrocznym mrukiem lądującego samolotu ludzie wcinali jabłka. Przez chwilę schodząc z parkingu szedłem razem z tymi kobietami, które mówiły coś do siebie w swoim jakże egzotycznym czarnym języku. Bez względu na pochodzenie i pozycję społeczną wszyscy odganialiśmy się od tych samych much, którym obojętny jest pot. Słońce już dawno zaszło i punkt 22h wszedłem do siebie.
25/07/2010
gentowo
zjechałem na ten weekend do Lille. to jeden z ostatnich jakie tu spędzę w przyszłym tygodniu przeprowadzamy się do nowego mieszkania w samo centrum tętniącego pikardyjskim rytmem miasta. ale dziś z racji tego, że mała jest gdzieś w wulkanie nie jestem w stanie zmusić się do czegokolwiek więcej niż oglądanie zdjęć.
co prawda wczoraj była ładna pogoda i pomyślałem, że naprawdę szkoda przesiedzieć ten dzień w domu, tak dziś jest ponuro i mimo iż wiedziałem o dzisiejszym pikniku w Vauban to nie wychyliłem nosa za drzwi a może też dlatego, że wciąż mam zakwasy w nogach, w zeszły czwartek udało mi się wyjść pobiegać na jezioro.
wyjadłem pozostałości w lodówce i wszystkie inne zapasy z nadzieją, że przetrwam do jutra rana. w domu jest pusto i cicho. czas przelatuje mi między palcami a w zasadzie po opuszkach a gdy dodać jeszcze do tego kontrast jaki daje monitor o tej porze dnia to nic innego nie pozostaje jak położyć się i przespać.
wczoraj było ładnie, mimo że film, na który poszedłem okazał się kompletną klapą z serii ironiczny DiCaprio to później wybrałem się na kolację do estaminy i tam czas choć jeszcze bardziej dla mnie melancholijny niż zakończenie ów filmu to czas upłynął mi miło w akompaniamencie gwaru wewnętrznego tarasu. wokół mnie siedziało trochę ludzi i tylko ja jeden byłem sam, zwracali na mnie uwagę, z pewnością na mój dziwny akcent albo na to, że szklankę impression wypiłem w kilka sekund a potem zamówiłem kolejną, za drugim razem poczekałem na główne danie. muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie jadłem czegoś podobnego, tak jakby połączenie polskiej kaszanki zapiekanej z jabłkami na francuskim cieście, zaskakująco dobre połączenie. kiedy już skończyłem jeść i wypiłem kawę postanowiłem wrócić do domu trochę okrężną drogą, oczywiście byłem na rowerze i miło mi się płynęło. przy kanale skręciłem na grand place i dalej była już ścieżka rowerowa prosto do nas.
to było wczoraj dziś jestem więźniem czterech ścian, podlanych kwiatów i spleśniałego chleba. przeglądam zdjęcia i dopiero dziś po dobrych kilku tygodniach na spokojnie przejrzałem co też robiliśmy w belgijski weekend. szczerze przyznam, że w lodówce odnalazłem dwie butelki miejscowego piwa, tak mnie kręciło by wypić małego szczeniaka ale poczekam na lepszą okazję, w końcu pić i delektować się samemu to nie ta sama przyjemność co w towarzystwie co więcej może mała z wyprawy w krainę wulkanów przywiezie coś więcej niż opuchniętą nogę albo pogastryczne wspomnienia?
czekam cierpliwie na ostatni weekend w Lille...
co prawda wczoraj była ładna pogoda i pomyślałem, że naprawdę szkoda przesiedzieć ten dzień w domu, tak dziś jest ponuro i mimo iż wiedziałem o dzisiejszym pikniku w Vauban to nie wychyliłem nosa za drzwi a może też dlatego, że wciąż mam zakwasy w nogach, w zeszły czwartek udało mi się wyjść pobiegać na jezioro.
wyjadłem pozostałości w lodówce i wszystkie inne zapasy z nadzieją, że przetrwam do jutra rana. w domu jest pusto i cicho. czas przelatuje mi między palcami a w zasadzie po opuszkach a gdy dodać jeszcze do tego kontrast jaki daje monitor o tej porze dnia to nic innego nie pozostaje jak położyć się i przespać.
wczoraj było ładnie, mimo że film, na który poszedłem okazał się kompletną klapą z serii ironiczny DiCaprio to później wybrałem się na kolację do estaminy i tam czas choć jeszcze bardziej dla mnie melancholijny niż zakończenie ów filmu to czas upłynął mi miło w akompaniamencie gwaru wewnętrznego tarasu. wokół mnie siedziało trochę ludzi i tylko ja jeden byłem sam, zwracali na mnie uwagę, z pewnością na mój dziwny akcent albo na to, że szklankę impression wypiłem w kilka sekund a potem zamówiłem kolejną, za drugim razem poczekałem na główne danie. muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie jadłem czegoś podobnego, tak jakby połączenie polskiej kaszanki zapiekanej z jabłkami na francuskim cieście, zaskakująco dobre połączenie. kiedy już skończyłem jeść i wypiłem kawę postanowiłem wrócić do domu trochę okrężną drogą, oczywiście byłem na rowerze i miło mi się płynęło. przy kanale skręciłem na grand place i dalej była już ścieżka rowerowa prosto do nas.
to było wczoraj dziś jestem więźniem czterech ścian, podlanych kwiatów i spleśniałego chleba. przeglądam zdjęcia i dopiero dziś po dobrych kilku tygodniach na spokojnie przejrzałem co też robiliśmy w belgijski weekend. szczerze przyznam, że w lodówce odnalazłem dwie butelki miejscowego piwa, tak mnie kręciło by wypić małego szczeniaka ale poczekam na lepszą okazję, w końcu pić i delektować się samemu to nie ta sama przyjemność co w towarzystwie co więcej może mała z wyprawy w krainę wulkanów przywiezie coś więcej niż opuchniętą nogę albo pogastryczne wspomnienia?
czekam cierpliwie na ostatni weekend w Lille...
21/07/2010
brut i garb
Ok po wczorajszym dniu wszystko wydawało mi się beznadziejne, zaprzestaję używać ostatecznych kombinacji. Wszystko co udało mi się zrobić przez ostatnie dwa tygodnie zniknęło i teraz zaczynam praktycznie od zera. Garbię się ewidentnie, żeby nadrobić zaległe tabelki. Gapię się w sufit i przypominam sobie jak to kiedyś było nudzić się całymi dniami. Zabawne, że to ciągle siedzi gdzieś głęboko w głowie ta łatwość zawieszania się, rozmyślania i ... dziś jest inaczej. Udało mi się nadrobić natłustszy temat i już ciśnienie schodzi, w dodatku pomaga mi w tym butelka cydru brutalnego i dwa kawałki flanu paryskiego. Jutro jest środa jeśli się wyrobię ze wszystkim do czwartku to spędzę wieczór w Paryżu. Kupiłem też buty do biegania, spróbuję jeszcze dziś wyjść i przekonać się jak bardzo jest źle z moja kondycją, pogoda mi sprzyja bo przestało padać i jest chłodno. W dodatku przepustowość moich nozdrzy w taką pogodę mam wrażenie, że ulega zdwojeniu lub strojeniu. Niestety jestem już w połowie butelki i mój zapał znika za jednym pociągnięciem nosa z czego wcale nie jestem niezadowolony.
20/07/2010
mieszkanie
Udało nam się znaleźć nowe mieszkanie razem z małą wystarczyło tylko zwiedzić kilka mieszkań i ostatnim rzutem na taśmę przed jej wyjazdem na południe udało nam się. Generalnie ostatni weekend był dla mnie bezcenny, nawet się opaliłem. Pojechaliśmy nad jezioro. Teraz kiedy znów jestem sam wszystko mi się nawarstwia i mam zbyt dużo na głowie. Dopiero co wyszedłem z pracy gdzie równolegle muszę załatwiać budowę i przeprowadzkę. Jest dopiero wtorek i mam już serdecznie dość. Przez ten weekend działo się wiele ciekawych rzeczy, pojechałem nawet na wieś na pierwsze zbiory, jechałem traktorem i kombajnem i głaskałem myśliwskie psy. Moje sąsiadki z przeciwka wróciły z pracy, dwie młode dziewczyny, po akcencie myślę, że są gdzieś z centralnej Afryki. Codziennie na schodach mijam pół świata siedząc cały dzień w pracy mam wrażenie, że drugie tyle ucieka mi przed oczami, to dlatego, że jestem na etapie pracy przez telefon, ogólnie rzecz ujmując mam działkę dla mnie najnudniejszą i czekam z niecierpliwością aż wyjdę na budowę. Jeszcze nie brałem dziś prysznicu odkąd jestem w hostelu. Wszystko wokół, schodząca skóra z nosa, lepiący się pot i natłok afer sprawia, iż mam ochotę wcisnąć Shift+del, wiem...nie powinienem.
14/07/2010
14 juillet
już nawet nie pamiętam wszystkiego co się wydarzyło przez ten czas. na jeden z weekendów zjechałem do Lille, po tygodniu pracy i czasie kiedy nie widziałem się z małą te dwa dni były dla mnie bezcenne. wieczór spędzony u Clo i Artura jeszcze dopełnił mi przyjemności, mimo że było cholernie gorąco 35°C. Praca idzie mi coraz łatwiej, wciąż nieodrobiłem zaległości, których nabawiłem się na początku ale nabierając rutyny w działaniu przyspieszam tempa, co mnie uspokoja bardziej i co niezaprzeczalnie wpływa na moje samopoczucie. Jestem wciąż na etapie odkrywania Beauvais, mijam bezdomnychm których już rozpoznaję, znam skróty przez park gdzie ludzie spokojnie palą jointy a po dzielnicy Argentine, która w oczach „francuskiej społeczności” miasta nie jest dobrym, spokojnym miejscem na mieszkanie, jestem zaskoczony podziałami, nie ma tej asymilacji pomiędzy obywatelami, ludzie się separują. Trzeba powiedzieć głośno jest niejawna dyskryminacja pewnych narodowości i nikt do tego tutaj się nie przyzna. Na szczęście nie tylko takich ludzi poznałem. Wracając do poprzedniej myśli, zaczynam orientować się w ulicach, jeździć komunikacją miejską i tak wczoraj dojechałem nad wody Kanady gdzie corocznie odbywają się pokazy sztucznych ogni. Pokaz jak każdy inny. Ognie i ich kolory, sekwencje odpalania mijały się z podkładem muzycznym choć przyznam, że nigdy wcześniej nie widziałem pirotechniki w akompaniamencie francuskiego disco, discofranco. I mimo, że pokaz mógł przykuć uwagę i w dwóch momentach nawet wzruszyć, patrząc na innych, zarówno młodych jak i ojców rodziny, emocje rosły wraz z procentami, to bardziej moja uwagę przykuł pokaz buntu na przeciwległym brzegu, podświadomie usadowiłem się w sektorze rodzin i starszych pań grających w wojnę, tam po drugiej stronie gdzie chłopacy rzucali morskimi minami w łódź policyjną musiało być dużo żywniej. Choć zapewne dużo mniej niż tego wieczoru w Paryżu, który zdaje mi się, że dzięki bliskości i temu, że teren jest płaski, dawał łunę i posmak tego co działo się u nich na niebie 14 lipca.
03/07/2010
beauvais cd.
uwielbiam kanał ARTE, właśnie obejrzałem dobry reportaż autorstwa Luca Riolona "Tchernobyl: Une histoire naturelle". niesamowite ujęcia fauny i flory, które już dawno poradziły sobie ze skutkami katastrofy z 1986.
teraz jestem na kanale NRJ i jestem świadkiem eliminacji kandydatów w programie "Génération mannequin" ulaa tylu dziwnych twarzy w jednej chwili nie widziałem nigdy. cóż za wspaniałe cienie pod oczami czterdziestoletniego jury. Gaultier ma talent ale wolę jednak wilki i łosie w zakazanej strefie.
na koniec moje ulubione i wytęsknione wręcz prawicowe TVP Info, relacja prosto z polskiej wsi, trafiam na kastracje małych świniaków w roku 2000. cóż za los żniwa przerywa burza. nic nie pomaga, wczoraj przyjechałem do Lille i chciałbym się cieszyć pobytem w domu ale od samego rana mam okropny ból globusa. nie! jednak coś znalazłem, relacja prosto z Łotwy, zawody słodkiego ciężaru, dzięki TV Biznes zobaczyłem jak Łotysze wbiegają na niemałą górę ze swoimi kobietami przewieszonymi przez kark, wszystko na czas, na chwilę zapomniałem, że mam migrenę.
dzisiaj przylatuje mała!
Beauvais, bez zmian, praca, hotel, szukanie mieszkania. nic ciekawego, wydaje mi się, że czekam na Anię, bez niej nie mam ochoty odkrywać miejsca.
teraz jestem na kanale NRJ i jestem świadkiem eliminacji kandydatów w programie "Génération mannequin" ulaa tylu dziwnych twarzy w jednej chwili nie widziałem nigdy. cóż za wspaniałe cienie pod oczami czterdziestoletniego jury. Gaultier ma talent ale wolę jednak wilki i łosie w zakazanej strefie.
na koniec moje ulubione i wytęsknione wręcz prawicowe TVP Info, relacja prosto z polskiej wsi, trafiam na kastracje małych świniaków w roku 2000. cóż za los żniwa przerywa burza. nic nie pomaga, wczoraj przyjechałem do Lille i chciałbym się cieszyć pobytem w domu ale od samego rana mam okropny ból globusa. nie! jednak coś znalazłem, relacja prosto z Łotwy, zawody słodkiego ciężaru, dzięki TV Biznes zobaczyłem jak Łotysze wbiegają na niemałą górę ze swoimi kobietami przewieszonymi przez kark, wszystko na czas, na chwilę zapomniałem, że mam migrenę.
dzisiaj przylatuje mała!
Beauvais, bez zmian, praca, hotel, szukanie mieszkania. nic ciekawego, wydaje mi się, że czekam na Anię, bez niej nie mam ochoty odkrywać miejsca.
Subscribe to:
Posts (Atom)