jeździłem konno gdzie znajomi kiedyś mieszkali po mieście wyburzonym częściowo,
obserwowałem stada koni pasące się w gruzach.
starałem się przejechać przez zarośniętą aleję w tunelu z drzew i w krzakach
aż po stopy w cuglach skąd docierały pojękiwania chorych i umierających szkap.
zgłosiłem sprawę do ochrony spraw zwierząt i przyjaciele gratulowali mi odwagi,
byłem w korytarzu, gdzie toczyły walkę na śmierć i życie dwa ślimaki z żądłami
w pysku wijąc się i turlając od stopy do stopy kopałem je dodając otuchy.
wracałem piechotą w stronę niedokończonej budowy handlowej zrównanej z ziemią,
schowanej za stosem płotów i nasypami z ziemi na wysokość drugiego piętra.
słuchałem prezydenta Barack'a, który przemawiał do ludu płonącym językiem
wykrzykując swe racje o potrzebie zniszczenia handlu i zbudowania w tym miejscu
przestrzeni ludzkiej, pełnej drzew i trawy i, że cały trud weźmie na siebie
Ameryka.
No comments:
Post a Comment