29/02/2012

kandyzowane wymiociny

zdaje się, że na jednym z zebrań poczułem lekkie mdłości i zaczęło mną szarpać na wymioty. zdaje się, że siedziałem przy stole gdy nagle wszystko cofnęło mi się z żołądka. w ostatniej chwili udało mi się przetrzymać całą treść w buzi. jakże wielkie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że moje wymiociny były smaku kandyzowanego ananasa. opanowałem się i zacząłem przeżuwać to co miałem w buzi udając, że to owocowa guma do żucia z lekkim posmakiem mleka.

28/02/2012

znów watykan

byłem rugbystą więzionym przez tajne służby bezpieczeństwa Watykanu. było nas kilkunastu i byliśmy więźniami w samym centrum miasta. spacerowaliśmy po parkach i trawnikach niedostępnych dla turystów, ogrodzonych trzymetrowym murem z przewodami pod napięciem na samej górze. udało nam się przeskoczyć ogrodzenie w jednym miejscu gdzie gałęzie wyrastały blisko muru. część z nas dołączyła do wycieczki młodych pielgrzymów, którzy udawali się na daleką północ, pozostali ukradli zaparkowany nieopodal skutery i ruszyli w głąb miasta. był weekend więc każdy z nas mógł szybko zanurzyć się w tłumie ludzi i skutecznie zniknąć. kiedy jechaliśmy już autostradą zobaczyłem zbliżającą się kolumnę czarnych furgonetek zbliżającą się do nas z ogromną prędkością. część z nich nas wyprzedziła pozostała zabarykadowała jezdnię pozorując blokadę policji i straży pożarnej, które interweniują w sprawie poważnego wypadku na drodze. auta, które nas wyprzedziły zagrodziły nam drogę. łącznie czterdziestu agentów zaangażowanych w wyłapanie każdego uciekiniera. co do przypadkowych pasażerów nie mieli zamiaru pozostawić nikogo przy życiu.

25/02/2012

Cytrynowe fistaszki

mały lądownik zszedł z orbity okołoziemskiej, przedarł się przez atmosferę i majestatycznie osiadł na bagnistej ziemi. jego silniki wyhamowujące spowodowały zapłon gazu przyziemnego cała roślinność w wyniku eksplozji w promieniu kilkudziesięciu kilometrów uległa spopieleniu. komuś uciekły dwa psy spłoszone nieznanym hałasem i zacząłem za nimi biec pozostawiając wszystkich bliskich daleko w tyle, spacerujących. zbiegłem po liściach w dół rzeki i znalazłem się w nieznanej części lasu, zgubiłem się. pamiętam kiedy bawiłem się na kanapie z matką tych dwóch szczeniaków, które teraz wywiodły mnie w pole. suka była przesympatyczna, łasiła się do każdego i wiele razy zasypialiśmy razem i budziłem się z jej pyskiem na policzku.
poczułem, że za szybko wstałem z tym snem, że to co najmocniejsze i obce w tym śnie uciekło mi, nie pamiętam. spalone ludzkie włosy niczym psia sierść między zębami.
pamiętam tylko, że kartka wyślizgiwała mi się spod długopisu, stąd to niewyraźne pismo.
nie pamiętam kiedy ostatni raz fałszywie się przebudziłem.

czytałem o tropikalnym lesie sprzed epoki lodowcowej odkrytym spod warstw wulkanicznych popiołów.
wczoraj wieczorem spróbowałem cytrynowych fistaszków.
wczoraj wieczorem wypiłem trzy butelki piwa z whisky.
wczoraj wieczorem poszedłem spać z helikopterem.



14/02/2012

lundi soir

spędziłem miły wieczór z dziewczynami.
po dwudziestej trzeciej możesz chodzić w Beauvais pod prąd na ścieżkach rowerowych, w zasadzie możesz chodzić pod prąd każdemu gdyż nie ma nikogo. maszerując ciągle odczuwam ból na tyłku po ostatnim meksykańskim ataku w lesie.
nie ma nikogo mimo wszystko jest wiele stanowisk, które działają bez przerwy. czerwone światła na skrzyżowaniach (większe o kilka centymetrów od tych zielonych), oświetlenia recepcji, holów i przedpokojów, które nie przyjmą już dziś nikogo. opiszę Ci to wszystko jakbym miał ze sobą aparat w dłoni.
polityka bezsensownej iluminacji, ścieli mi 5 drzew przy galerii i po drodze do domu doliczyłem się 500 punktów świetlnych, wszystko na nic! jedynie latarnie, które oświetlają mi drogę do domu. może to wino, swoją drogą przetłumaczyłem je na tajemnicę herbaty kiedy nazywało się ono tajemnicą Tajlandii, albo sześcioletni cydr albo po prostu fakt, którego wcześniej nie zauważyłem.
z rękoma założonymi za plecami i z siatką szeleszczących pistacji wszedłem do pustego domu.

11/02/2012

wszystkie kaloryfery na pełną moc!

a i tak w domu jest ciągle zimno.
mała poleciała do Poznania.

dzisiaj w nocy zamówiłem różowe skakanki razem z zamrożonymi kroplami piachu do kneblowania komuś ust, kto siedział na krześle, komuś odpowiedzialnemu za międzynarodowy spisek przeciw ludzkości.
chcieli wprowadzić na rynek gaz, który ubezwłasnowolniał człowieka w stanie niezrozumiałego zadowolenia, powodował zanik potrzeby zdobywania i konkurowania. szczęście miało stać się dobrem obojętnym. pozostali członkowie spisku chcieli wysadzić budynek, w którym mieszkam. zainstalowali wszędzie bomby zegarowe i kiedy wracałem z pracy chciałem ostrzec małą ale nie miałem jak wejść do bramy nie powodując eksplozji. wspiąłem się na sąsiedni blok i przez klatkę schodową wyszedłem na dach ale było zbyt zimno i ślisko. wróciłem na dół i poprzez sklep na przeciwko miałem widok na okno w naszym pokoju. zacząłem wołać małą ale po chwili w naszym oknie pojawił się mężczyzna w jedwabnym szlafroku. zacząłem do niego machać i po chwili w oknie pojawiła się mała, w jeszcze bardziej jedwabnym szlafroku, pili kawę.

06/02/2012

jestem w pełni świadom spadku aktywności

jestem całkowicie przekonany, że powód dla którego ostatnio nic nie piszę leży w braku czasu. śnią mi się dalej sny mam je wszystkie spisane na małych kartkach, które pałętają się po stole albo w kuchni ale nie mam ochoty i czasu wziąć się za spisywanie.

dzieje się u mnie wiele rzeczy ostatnio. nowa budowa sprawia mi przyjemność i choć wiele rzeczy ciągle przychodzi mi z trudem to ekipa, z którą pracuję jest świetna i pomagamy sobie nawzajem. myślę, że to też staż w pracy i fakt, że znamy się wszyscy coraz lepiej.

czerpię dużo więcej przyjemności z mojego zawodu niż jeszcze kilka miesięcy temu.
chantier 36 logements a Beauvais

byliśmy w zaszły weekend nad morzem i mimo, że było całkiem zimno świeciło pełne słońce. spacer z małą po klifach w takich warunkach jest wielką przyjemnością! wczoraj byliśmy w lesie 15minut samochodem od Beauvais i była równie słoneczna pogoda a dziś rano spadł śnieg i pojechaliśmy z przyjaciółmi ślizgać się po śniegu. ok, nie spadło go wystarczająco dużo by zjeżdżać z góry ale na tyle dużo by przez cały spacer po lesie rzucać się śnieżkami do tego stopnia, że odmroziłem sobie dłonie.

lubię weekendy.

mam pewien problem z przygotowaniami do maratonu, w ogóle z bieganiem. raz, że nie biegam dostatecznie regularnie a dwa, że okoliczności są niesprzyjające. dziś zostałem napadnięty w lesie przez meksykanina, który powalił mnie na ziemię a dzień wcześniej polka majtnęła mnie gałęzią w stopę