31/08/2011

Bretagne

dla mnie kraina superkuny. nie mogłem uwolnić się od pracy, pewnej nocy biegałem po budowie w poszukiwaniu mojego meksykańskiego przyjaciela, który szwendał się bez kasku podczas wylewania klatki schodowej. szlak by go trafił i te wszystkie głupie prefabrykaty. swoją drogą jeśli będzie wam dane znaleźć się podczas betonowania klatki schodowej albo tuż zaraz po zazbrojeniu spocznika możecie zostać oczarowani magią urywającej się przestrzeni wraz z ostatnim górnym stopniem, krótko mówiąc głupi i krótki sen ale pierwszy raz z kolegą Dawidem. pozostałych snów już nawet nie myślałem spisywać, wcale nie były banalne ale mam dość o tym myśleć jak bardzo jestem uzależniony od mojego zawodu, może powinienem się zahipnotyzować albo poddać akupunkturze? co mi bardzo przypadło do gustu to skały, we wszelkiej formie, kolorze widoczne wszędzie w każdą stronę. hektolitry cydru jaki wypiliśmy z małą podczas wakacji i moja tajna misja weryfikacyjna, kryptonim "masło na ciasto" wszystko to na falezach albo plażach lub najprościej na betonie portowym w akompaniamencie szalonych pływów, współczynników i różnych faz księżyca. poznaliśmy nowych ciekawych ludzi i pola karczochów. południowe wybrzeże wielkie, większe niż północne ale za to mniej krwiste, dużo mniej złotawe. cdn...

13/08/2011

Shot a rabbit from the back seat window

nie żebym był sentymentalny albo umierał z tęsknoty do małej.
ale Cocorosie, białe Porto z lodem i tartę tego wieczoru zjem sam.

potem obejrzę powtórki z meczu pucharu Rugby, może ta mieszanka przegoni
wszystkie chmury na picardskim niebie.

zapomniałem dodać, że na oknie w dużym pokoju, na skrzydle, którego nigdy nie otwieramy zadomowił się pająk. ma swoją sieć na podwórzu i za bardzo rozmowny to nie jest. herbaty nie pija, ale za to łapie wszystko w swoją sieć, szczególnie cieszę się kiedy złapie coś większego, na przykład gołębia albo jeszcze lepiej kiedy złapie te małe skurwiele co to o piątej nad ranem ćwierkają w najlepsze nad naszym oknem.

ci, którzy już u nas kiedyś byli pewnie widzieli zgraję ptaków, które regularnie inwazują dachy bloków na przeciwko. pierwszy raz rano czekając na wschód słońca za drugim razem zaś wygrzewając się podczas jego zachodu i pewnie nie robi im to większej różnicy czy słońce świeci czy jest pochmurnie. nie robią nic więcej niż latają, ćwierkają, kłócą się o to, który jest większy i sprawniejszy. przyznam szczerze, że robią niesamowity spektakl, kiedy zlatują się tysiącami i zasiadają do dachu i opowiadają sobie dzień ale czasami mam ochotę im wykrzyczeć, że słońca wiecznie nie będzie, że słońce zgaśnie za rok, problem w tym, że większość z nich pewnie i tak nie dożyje tej zimy.
skurczybyki są już poważnie zurbanizowane, nie boją się ani kiedy klaszczę przez okno w nadziei, że odlecą przestraszone ani kiedy gniotę plastikową butelkę, nawet kiedy bekam już to ich nie rusza, co do bekania mam za to wątpliwości co do sąsiadów, ich to pewnie porusza :) nie, nie bekam przez okno.
zauważyłem, że jest dużo mniej tych bękartów, pewnie większość jest na wakacjach.
...a i jeszcze jedną rzecz dostrzegłem. na podwórzu jest nowy klimatyzator Mitsubishi, kolejne źródło hałasu. będę może musiał ściągnąć z ich strony Support małą instrukcję, potrzebuję małej informacji, frekwencji i oktawy na jakiej nadaje ta przeklęta jednostka. dzięki temu proces adaptacji hałasu w moim mózgu przebiegnie dużo łagodniej, nastroję się po prostu.

mam ciekawą przypadłość, co niektórzy mogą to potwierdzić. po pierwsze rzadko kiedy robię sobie herbatę, choć lubię dobrą małą zieloną z kubka małej, ale kiedy już postanowię sobie zrobić herbę, to zawsze zapominam wstawić wodę do zagotowania i dziwię się, co tak długo się gotuję.

jeszcze jedna sprawa, rozpuszczam lodowe strzałki w herbacie, czas rozpuszczenia jednej lodowej strzałki w herbacie to 15 sekund licząc od momentu pierwszego kraknięcia.

udało mi się przerzucić zdjęcia z telefonu na mój komputer choć nie mam bluetooth
to saint valery en caux




09/08/2011

Nuits sans nuit et quelques jours sans jour

ok, wieczór nad jeziorem okazała się sympatyczny. miałem poważne wątpliwości, że mogę zostać zaproszony na wieczór jako Pan Pignon ostatecznie było przyjemnie, nie poszliśmy do miejskiej dyskoteki na bilarda bo pogoda spłatała figla i wypadło słoneczne popołudnie.

jeżeli chodzi o wydarzenie z dzisiejszej nocy...
zamieszkałem z Bradem Pittem na trzecim piętrze wielorodzinnego bloku. Brad mordował wszystkich współlokatorów i mimo jego sadystycznych zapędów, swoje ofiary kładł na wpółsenne do wanny i wstrzykiwał im dożylnie truciznę, którą wcześniej gasił zapałką na ołowianej łyżeczce, mimo tego wszystkiego wszyscy wkoło darzyli go niezrozumiałą dla mnie sympatią. gdy pozbył się już wszystkich sąsiadów z piętra wyburzył ściankę działową i zaczął skłotować dwa mieszkania. ja, w tym wszystkim by uniknąć jakichkolwiek podejrzeń przechodniów i kolegów z pracy zacząłem wchodzić do bloku przez wejście piwniczne i tam dopiero zamawiałem windę. świadomie podjąłem decyzję, że nie pisnę pary z ust o jego poczynaniach, specjalnie bym mógł wszystko to udokumentować w moim dzienniku. Brad zdążył "wykąpać" jeszcze czterech współmieszkańców, zawsze zaczynając od najstarszych i obniżając pułap wieku.
i albo lękiem wybudziłem się albo po prostu nieszczęśliwie zadzwonił budzik i wstałem do pracy.

czekam na książkę z nadzieją, że moje sny będą ciekawsze z nadzieją, że moje łatwiej się wydadzą i zarobią kupę kasy!
cóż za hipokratyczne, hipopokraczne nadzieje.

08/08/2011

Veules-les-Roses

próbuję zagospodarować sobie wolny czas podczas kiedy nie ma małej.
muszę mieć chyba gębę zbitego psa bo nieświadomie wszyscy wkoło mnie zaczepiają.
spędziłem miły czas na kolacji meksykańskiej, później kolumbijskiej potem pojechaliśmy do Saint-Valéry-en-Caux i Veules-les-Roses wracając pokazałem Kolumbijczykom Gerberoy.
do wszystkich trzech wiosek trzeba zjechać z głównej drogi, te nad morzem leżą w dolinach małych strumyków, które przedarły się przez klify, pełno kamiennych kamienic i wąskich, krętych uliczek. mimo wszystkich pesymistycznych prognoz jakie widziałem przed wyjazdem udało nam się znaleźć całe słoneczne popołudnie. dzięki temu piknik na plaży, mimo że kamiennej był ciepły, bezwietrzny i Bacardi. Ciężko było wspiąć się na samą górę klifu ale warto było, bo o tej porze mało kto z turystów miał ochotę liczyć stopnie. na górze odprawiliśmy małą sjestę na słońcu, kiedy zrobiło się zimno zagraliśmy w ganianego (Latynosi nie znają tej zabawy) i dopiero pod koniec wyjazdu już w samym Gerberoy spadł deszcz, burza aż do samego domu.
chętnie wrzuciłbym jakieś zdjęcia ale mała uciekła do kraju z naszym aparatem, chyba nawet nie zadając pytań. z racji braku estetycznych środków przekazu wrzucam co mi pod palce wpadnie...



jutro jeśli czasu wystarczy pójdę po raz pierwszy ze znajomymi z pracy na bilarda, pierwsze wspólne wyjście od dwóch lat.
dziwna sprawa, mam od biegania zakwasy w ramionach? udało mi się nareszcie zapisać na półmaraton w Paryżu na nadchodzącą jesień.