29/08/2010

Amiens

wróciliśmy dziś z Amiens gdzie spotkaliśmy się z naszymi przyjaciółmi z Lille, bardzo lubię Clo i Artura. w planach mieliśmy zobaczyć katedrę, piwo może drobny spacer wzdłuż kanału kiedy to Clo na widok człowieka w łódce zaczęła łapać stopa i już kilka minut później siedzieliśmy w owej łodzi i drążyliśmy 55km kanałów Hortillonages, czułem się jak włożony do przeszłości, gdyby nie ryk silnika zapomniałbym o całym świecie, obejrzeliśmy jego ogródek i drewnianego jelenia, chwile poczatowaliśmy z ex-farmaceutą przy kawie, po czym odwiózł nas w to samo miejsce gdzie się poznaliśmy.

28/08/2010

wielkie sasso

nie mam za bardzo jak się rozpisać, pierwszego dni byliśmy tak zafascynowani, że chodziliśmy chyba z 10h i nie było żadnych ludzi, chyba że zbliżaliśmy się do schronisk, pogoda szczęśliwie dopisywała nam za każdym razem.Corno Grande ma prawie 3km wysokości ale było tam za tłoczno dla nas i zatrzymaliśmy się na 2,6km.
cudowna sprawa gorzka czekolada i łąka gdzie nie ma much.




















rzym

dla mnie największym i najsmaczniejszym wieczorem był ten pod Rzymem, na drugi dzień po przylocie pojechaliśmy na kolację ze znajomymi naszego hosta, jedna z wielu miejscowości, które od dawna służą rzymianom do umilania sobie weekendów, również osteria także zjedliśmy wiele miejscowych specjałów za naprawdę niewielkie pieniądze.
wydawałoby się, że świetna sprawa ale już po przystawkach myśleliśmy, że umrzemy z przejedzenia. wioska mieści się gdzieś na wzgórzach pod miastem, w tej samej okolicy byliśmy dzień wcześniej oglądać spadające gwiazdy. tak jak każdym większym mieście było dużo komicznych samochodów i szalonych kierowców tak tym bardziej w stolicy. oprócz kolacji na wsi z Rzymu zapamiętam jeszcze Panteon, lody, fontannę di Trevi, błaźniących się legionistów przed obcokrajowcami w niebieskich słuchawkach.
Panteon jest urzekający i dostojny, cała jego konstrukcja betonowa, kopuła i proporcje są fenomenalne przy nim koloseum i cała antyczne miasto było dla mnie nudne, choć fontanna di Trevi była dla mnie równie ciekawa to jednak z całkowicie innych powodów a mianowicie, w całym mieście jest pełno turystów jedzących te okropne i smaczne lody robiących sobie masowe zdjęcia, słuchających przez słuchawki swoich przewodników, robiących sobie zdjęcia ze zboczonymi legionistami ku chwale Cezara tak przy fontannie di Trevi wszystko powyższe blednie, tam jest apogeum. wszyscy ulegają jakiejś magii, tłoczą się jeden przy drugim udając, że rzucają pieniądze do wody wszystko to w akompaniamencie wszechobecnej żandarmerii oraz hinduskich emigrantów robiących zdjęcia polaroidami.
do Rzymu odniosłem się z małej litery i sceptycznie choć było bardzo ciekawie i wszędzie można było nabyć wodę na ten cholerny upał, ok trochę marudziłem.















bolonia

z trzech miejsc gdzie pojechaliśmy to miasto, które dało nam się poznać najlepiej chyba też dlatego, że byliśmy tam dwa razy, za każdym razem z kimś zupełnie innym. ludzie byli tam najbardziej sympatyczni. spędziliśmy dwa miłe wieczory w odstępie tygodnia. za pierwszym razem spędziliśmy całe przedpołudnie z lewackim architektem, który pokazał nam wiele niuansów, które ucieka i chowa się przed niesprawnym okiem przyjezdnych i zapewne miejscowych, dzień zakończyliśmy w Osteria Dell'Orsa co jak wiadomo jest lepszym rozwiązaniem niż trattoria czy też ristorante zaś tuż przed odlotem do Polski byliśmy na kolacji w trattorii gdzie uczyłem się na własnym języku jaka jest różnica pomiędzy tortelloni, tortellini etc.
jeden krótki wieczór za drugim razem był strasznie zakręcony a to za sprawą naszego hosta, dziewczyna przeogromnie gościnna ale prze zakręcona. było nas sześcioro, para z Madrytu i dziewczyna z New Delhi, nawet siedmioro bo jeszcze później dołączył do nas kolega.









florencja

przygoda etap drugi: Florencja.
z Bolonii do Florencji jest bardzo dużo połączeń kolejowych, ale w żadnym przewodniku nie znaleźliśmy najmniejszej wzmianki, że ta etruska osada ma dworzec kolejowy jeszcze brzydszy niż w Szczecinie!
już na samym początku pogubiliśmy się w mieście i trochę nam zajęło zanim znaleźliśmy nasz hostel L'Ospitale delle Rifiorenze.
prawie każdy dzień, ok wszystkie dwa dni rozpoczynaliśmy od śniadania z pesto, świeże pesto plus panini na oliwkach.
wszystkie noce były okropnie ciepłe i maszerując przez miasto odświeżyłem swoje dziecięce fobie mijając nieobecne manekiny zapewne odurzone narkotykami, by mogły spędzać całe noce z otwartymi oczami.
ulice w przeciwieństwie do Bolonii nie są tak otagowane, jest za to sporo aktywnych wlepkarzy.
z Florencji wyruszyliśmy do Rzymu, także pociągiem(wcześniejszy zakup biletów na trenitalia na dwa tygodnie przed terminem daje 30% zniżki). w wagonie spędziliśmy trzy godziny rozmawiając z... bardzo sympatyczną amerykańską parą i mniejsza o to o czym rozmawialiśmy, już dawno o tym zapomniałem ale szybko czas zleciał, tak na poważnie to dawno nie miałem kontaktu z tak bardzo amerykańskimi ludźmi, później dosiadł się do nas włoski technik nagłośnienia, który znał trochę stany ale najciekawiej było kiedy dosiadł się do nas młody Irańczyk, cóż za wspaniała mina amerykanki kiedy usłyszała, że chłopak jest na doktoracie z mikrobiologii, Włoch i nasi jankesi wysiedli jakieś 30km przed Rzymem i resztę drogi spędziliśmy na rozmowie o sytuacji na bliskim wschodzie. byłem zdziwiony, że koleś przedstawiał się jako pers a nie Irańczyk ale dojechaliśmy już na stację i trzeba było się pożegnać.