26/06/2010
wygnanie
Pierwszy pełny dzień w Beauvais, swędzi mnie w nosie od alergii coś tu pyli czego w Lille już nie było. Brat Clo już wyjechał wczoraj więc nawet nie zobaczyłem się z nim bo wczoraj wieczór byłem wyjęty z inne bajki. Rok pracy w biurze projektowym przyzwyczaił mnie do innego standardu pracy i w efekcie po pierwszym dniu byłem skonany psychicznie. Spóźniłem się bo pogubiłem drogę drugi dzień z rzędu. Obejrzałem pierwsze mieszkanie i upadłem z wrażenia na widok fabryki gąbek i jej przyjemnego zapachu. Szczęści nic mi się nie stało bo to na parterze było i miałem szczęście, że w dodatku nic nie jechało, bo to najruchliwsza droga w miasteczku. Chyba nie chcę tego mieszkania. No więc w czwartek po pracy poszedłem poszukać czegoś do picia i trafiłem na próbę generalną sobotniego przedstawienia upamiętniającego przekazanie Joanny d’Arc anglikom w 1470r. To było tu dokładnie w tym samym miejscu gdzie dziś koń grający w sztuce zrobił kupę, którą czułem zanim jeszcze zobaczyłem scenerię i zanim usłyszałem smętnie pokrzykującego reżysera ale najzabawniejsze nastąpiło chwilę potem kiedy zostałem okrążony przez dwie młode policjantki ubrane dzięki firmie jeździeckiej, przez ich krótkofalówki usłyszałem, że odpowiadam rysopisom kolesia, który coś tam zrobił. Na moje szczęście dyspozytorka odpowiedziała na ich pytanie co do koloru włosów, że to był czarnowłosy ziom i tym sposobem mi się upiekło. Wciąż nie znalazłem wody, choć mijając arabski sklep wchłonąłem puszkę Nicole Kidman. W końcu już pod samym dworcem SNCF udało mi się znaleźć 1l normalnej wody i Kinderbueno! Co więcej mogłem się o te dwie rzeczy targować z kolesiem, który ledwo co mówił po francusku, ale może był skupiony na liczeniu należności. Udało mi się stargować 1€ i kupić całość za cenę jaka widniała na wszystkich produktach. Miasteczko leży nad wartką rzeczką i latają nad nim żwawe jaskółeczki ów fakt dał mi miły kontrast do zapachu dojrzewających gąbek i tej końskiej kupy. Jeżeli chodzi o katedrę to jest faktycznie w pizdu wysoka i akompaniują jej dookoła pobliskie kościoły, nie ma komarów i widzę wyraźnie czerwony zachód słońca bo mieszkam w najwyższym punkcie w mieście, no może poza tymi, którzy mieszkają na 3 i 4 piętrze ale to się nie liczy bo i tak większość czasu spędzają w pracy a kiedy już skończą pracować to tuż po prysznicu gnają na podwórko by wypić wszystkie zarobione eureki w szczytnym celu integracji schroniska młodej klasy robotniczej.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment