30/06/2010

klaustrofobia

mój pokój nie jest mały ale nie ma za to moskitiery i jestem zmuszony mieć zasunięte rolety, żeby mi żaden komar nie psuł krwi. żywię się tlenem poprzez perforacje. jak dobrze, bzyczą za oknem, ale duszno trochę. dziś wróciłem trochę później ale udało mi się jeszcze wyjść na polanę posiedzieć na słońcu, trochę mnie mrówki spłoszyły ale nawet coś poczytałem do kolacji, może nawet trochę się opaliłem ale po godzinie 19 efekty są mizerne.
co dziś odkryłem w B. jaskółki, chyba już nie pierwszy raz, piekarnię za rogiem, brodatego pana, który siedzi nad mostem codziennie, dziś żałuję, że ostatnim razem nie dałem mu mojej bagietki, wyglądał na głodnego i teraz mnie to gniecie.
no odkryłem też ironiczny sceptycyzm moich kolegów z pracy odnośnie B. nie powiem im tego wprost, za mało się znamy ale wieje mi od nich za każdym razem hipokryzją, jestem przekonany, że ich wiedza na temat B. jest obszerna ale nie wychodzi poza zakres korelacji budowlanych, mam dość ich reakcji "nigdy nie przeprowadziłabym się do B."
biedaczka siedzi całym dniem w biurze, nieważne.
ciągle mi się nie udało przełamać, nie potrafię jeszcze reagować spontanicznie na głupotę, z którą spotykam się we Francji, chociażby dziś w agencji mieszkaniowej, od kilku miesięcy zmieniły się przepisy wynajmu i teraz wielu właścicieli żąda gwarancji, coś innego niż kaucji, w wysokości trzy letniego czynszu, kiedy to usłyszałem od kobiety w agencji, przyjąłem to bez jakichkolwiek oznak zdziwienia, choć w środku pękałem ze śmiechu, nie pozostaje mi nic innego jak szukać bezpośrednio u właściciela uruchamiam sieć kontaktów, a raczej tworzę ją, pierwsza nadzieja w kuzynce Clo, tak chciałbym żeby to wypaliło, bo to schronisko wychodzi uszami, chociażby prze mojego sąsiada spod 210, który nie dość, że mówi sam do siebie pod prysznicem, mamy 24 prysznice na 160 mieszkańców, więc dosyć często go "spotykam" to teraz pogłębia on jeszcze bardziej meandry swoich myśli także i u siebie, cholera wie w jakim języku?
ale to się zmieni, mój charakter w pracy, w żadnym wypadku poza pracą, ulegnie mutacji, zacznę wrzeszczeć i prychać, zapuszczę psychiczne pazury i będę nawet kurwował w ostateczności jak kot, jak ten głupi biały pies aportujący zieloną teczkę, notabene dzięki rodzice za tą książkę, teraz ratuje mi nerwy w pracy.

zostawiłem w pracy w lodówce sok jabłkowy i jogurt czekoladowy, zjadłbym zimny jogurt, w schronisku, w schronie nie ma lodówek. na śniadanie mam zimny sok pomarańczowy i zimny prysznic, właśnie! udało mi się wrócić do zimnych pryszniców.
i z tą myślą kładę się dzisiaj spać...poranny zimny sokiem pomarańczowy prysznic, choć lepiej brzmi deszcz.

26/06/2010

wygnanie

Pierwszy pełny dzień w Beauvais, swędzi mnie w nosie od alergii coś tu pyli czego w Lille już nie było. Brat Clo już wyjechał wczoraj więc nawet nie zobaczyłem się z nim bo wczoraj wieczór byłem wyjęty z inne bajki. Rok pracy w biurze projektowym przyzwyczaił mnie do innego standardu pracy i w efekcie po pierwszym dniu byłem skonany psychicznie. Spóźniłem się bo pogubiłem drogę drugi dzień z rzędu. Obejrzałem pierwsze mieszkanie i upadłem z wrażenia na widok fabryki gąbek i jej przyjemnego zapachu. Szczęści nic mi się nie stało bo to na parterze było i miałem szczęście, że w dodatku nic nie jechało, bo to najruchliwsza droga w miasteczku. Chyba nie chcę tego mieszkania. No więc w czwartek po pracy poszedłem poszukać czegoś do picia i trafiłem na próbę generalną sobotniego przedstawienia upamiętniającego przekazanie Joanny d’Arc anglikom w 1470r. To było tu dokładnie w tym samym miejscu gdzie dziś koń grający w sztuce zrobił kupę, którą czułem zanim jeszcze zobaczyłem scenerię i zanim usłyszałem smętnie pokrzykującego reżysera ale najzabawniejsze nastąpiło chwilę potem kiedy zostałem okrążony przez dwie młode policjantki ubrane dzięki firmie jeździeckiej, przez ich krótkofalówki usłyszałem, że odpowiadam rysopisom kolesia, który coś tam zrobił. Na moje szczęście dyspozytorka odpowiedziała na ich pytanie co do koloru włosów, że to był czarnowłosy ziom i tym sposobem mi się upiekło. Wciąż nie znalazłem wody, choć mijając arabski sklep wchłonąłem puszkę Nicole Kidman. W końcu już pod samym dworcem SNCF udało mi się znaleźć 1l normalnej wody i Kinderbueno! Co więcej mogłem się o te dwie rzeczy targować z kolesiem, który ledwo co mówił po francusku, ale może był skupiony na liczeniu należności. Udało mi się stargować 1€ i kupić całość za cenę jaka widniała na wszystkich produktach. Miasteczko leży nad wartką rzeczką i latają nad nim żwawe jaskółeczki ów fakt dał mi miły kontrast do zapachu dojrzewających gąbek i tej końskiej kupy. Jeżeli chodzi o katedrę to jest faktycznie w pizdu wysoka i akompaniują jej dookoła pobliskie kościoły, nie ma komarów i widzę wyraźnie czerwony zachód słońca bo mieszkam w najwyższym punkcie w mieście, no może poza tymi, którzy mieszkają na 3 i 4 piętrze ale to się nie liczy bo i tak większość czasu spędzają w pracy a kiedy już skończą pracować to tuż po prysznicu gnają na podwórko by wypić wszystkie zarobione eureki w szczytnym celu integracji schroniska młodej klasy robotniczej.

18/06/2010

nowe dziecko

zacznę od tego, iż jestem cholernie głodny, dopisuje mi samopoczucie od kilkunastu minut, mój kolega z pracy został niedawno ojcem i dzis był dzień prezentacji Williama, mimo ostatnich wydarzeń jest mi teraz bardzo dobrze. no wlasnie o jakie wydarzenia chodzi, chronologicznie albo chronicznie, przeprowadzka, urlop, dzieci, ironicznie dowcipy...
wkońcu nadszedl czas i bedziemy się przeprowadzać, wielka szkoda opuszczać Lille ale Beauvais ma też kilka zalet, albo Compiegne, nic jeszcze nie wiadomo. udało nam się zorganizować wyjazd do Włoch i Polski, nigdy nie byłem we włoskich górach, i potem jedziemy na slub Macieja.
ostatnio zastanawiałem się, czy mieszkając zagranicą można nabyć nowej umiejętnosci, trochę jak harcerska odznaka, w sztuce czytania ludzi, no bo jestesmy tu w obcym kraju i na obym języku opieramy swoją ekspresję i czytamy ludzi przeróżnych narodowosci i czy to nas wyczula na innych?
Sebastian dzis przyszedl z żoną i swoim małem synkiem i byłem swiadkiem jacy są z tego powodu szczęsliwi.
i zauważyłem jak mój francuski pozwala mi na swobodną rozmowę, ostatnio nawet ironiczny humor.
jestem bardzo zmęczony wszystkimi zmianami i nie mam siły nic wysnić.
wyobrażam sobie zas góry... mam nadzięję, że uda mi się w Polsce spotkać wszystkich, których mi brakuje.

07/06/2010

mecz

byłem na podwórkowym boisku na białym kamieniu i graliśmy przeciwko reprezentacji japońskich dziewczynek, w czasie drugiej połowy jedna z nich zapadła się pod ziemię aż po pas w miescu gdzie kilka lat wcześniej złamałem sobie łokieć. przerwałem grę i wyciągnąłem z ziemii, zarzuciłem ją przez ramię i zacząłem nieść do pobliskiego wieżowca, gdzie jak myślałem mieszkała. była mi bardzo wdzięczna ale natrętna niesamowicie więc szybko ją zrzuciłem nim zdążyliśmy dojechać na 8 piętro. potem zadzwonił mi budzik.

06/06/2010

po burzy

powietrze jest lekkie, złapałem lekkie przeziębienie, które nałożyło mi się na alergię.
podwójnie ciężka sprawa, kichać na zmianę zarazkami i pyłkami. przechodzi mi na szczęście.
wczoraj zbiegiem okoliczności trafiliśmy na czoło rowerowego peletonu wieńczącego Fête du vélo, kolesie współorganizujący imprezę mieli siedmioosobowy rower i zaprosili nas do wspólnego pedałowania przez miasto, utworzyliśmy razem masę krytyczną liczącą lekko z 700 rowerzystów. pod wieczór, pierwszy raz było tak naprawdę ciepło, odbyła się druga część imprezy polegająca na anarchistyczno-apokaliptycznym przedstawieniu peletonu ironicznie przerysowanych cyklistów. gdybym widział ich(miejscowych aktorów) pierwszy raz urzekłaby mnie cała ta fanfara czerpiąca z Trio z Belleville, żeby nie mówić kopiująca, ale niestety tą trupę udało mi się już poznać w kilku ostatnich przedsięwzięciach jakie miały miejsca na Gare St Sauveur i przyznam, że mimo tych wielkich starań, jakie niewątpliwie w to włożyli to nic w tym interesującego dla mnie nie było, może poza tym, że czułem zapach siarki i prochu, który już dawno uleciał mi z głowy. poza tym widownia, która dała się oczarować wyłącznie krzykami "ajajaj Kanibaal" i mgiełką kolorowych światełek to łatwy łup.
wracając do domu, trzeba podkreślić iż nie było żadnych aut na drogach, trafiliśmy na lekki wernisaż rysunków znajomej małej, plus jej krótki materiał dźwiękowy o podróżnych snach przypadkowych ludzi, to plus sok porzeczkowy i kawałek ciasta pomogło mi zapomnieć na chwilę, że zmagam się z moim globusem i 50% wydajnością moich nozdrzy.
udało mi się spełnić choć w odrobinie i wziąć udział w wyścigu, pierwszy raz w życiu, nie wygrałem, przewróciłem się, mam strupy i start był do dupy.
kilka dni wcześniej poszliśmy do kina na film, który bardzo przypadł mi do serca, lekka przesada ale dawno nie używałem tego sformułowania :) Baaria cała melodia w tym języku oraz krajobrazy południowych Włoch sprawiło mi wiele przyjemności, dodam, że diametralnie zmieniłem zdanie o powojennych Włoszech.