09/01/2013
prekodeinowy
jechałem autobusem do centrum. wysiadłem przy porcelanie Wałbrzych i w pełnym słońcu spacerowałem wzdłuż wystawionych stolików zapełnionych pijącymi kawę. wszystkie stoliki były zajęte. zanim doszedłem do teatru był już zmierzch, wieczór a potem pełna noc. obok teatru mieściła się mała miejscowa winiarnia. niestety było zamknięty, kraty spuszczone i zapajęczone. butelka wina na ten wieczór była obowiązkowa więc skręciłem w kierunku sklepu mojego dziadka. złudne nadzieje, bo kram wypełniony książkami i pajęczynami, dużo pajęczyn i książek szukać jak igły w stogu siana. pełno było ludzi w środku, którzy się niecierpliwili i poszukiwania nabierały nerwowego tempa. za żadne skarby nie mogliśmy znaleźć choć jednego białego wina do deseru. znaleźliśmy jedną butelkę ale piekielnie drogą, na samej górze. ostatnim szczeblem drabiny. kiedy już byłem na dole szukałem jeszcze czegoś na kolanach w ostatnich szufladach. jedna z kobiet najbardziej zniecierpliwiona pochyliła się wcześniej szukając czegoś dla siebie tuż nade mną, pocierając moje ucho swoim dekoltem. zacząłem się szybko uczyć wina by przedstawić je wszystkim gościom kiedy już przyszedł czas na degustację okazało się, że najdroższe jest kapslowane. otwarciu butelki towarzyszyło wielkie oczekiwanie i jakże wielkim rozczarowaniem okazało się dla mnie ów wino. pełne goryczy i kwasu poprzedzonego pianą i syczeniem niczym stara przedawniona oranżada.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment