04/02/2017

znów sobięcin

Byliśmy na spacerze z Maćkiem na Sobięcinie. Mój stary dom jeszcze stał na swym miejscu. Nagle usłyszałem nadciągający samolot i kiedy spojrzeliśmy w niebo okazało się, że jest on załadowany na naczepę ciężarówki i wszystko razem wznosi się i opada chaotycznie. Nagle, samolot stracił mocno na wysokości i runął na ziemię, miażdżąc przy okazji dom i tocząc się w naszą stronę. Uciekaliśmy między drzewami. Wybuch, podmuch i gruz na twarzy. Maciek wskoczył do jakiegoś dołu, ja schowałem się za bardzie masywnym drzewem. Samolot przetoczył się tuż obok nas. Mała była uwięziona pod gruzami. Wracam szybko do domu, na miejscu jest już ekipa ratunkowa w trakcie odgruzowywania i wysłuchują żywej duszy. Wszyscy są zrezygnowani i chcą opuścić akcję, krzyczę na nich, że nie mogę, że to niemożliwe! Skoro nic nie słyszą to może dlatego, że straciła przytomność ale niech zmienią frekwencję nasłuchu i może uda im się usłyszeć bicie serca dziecka?
Uciekam i biegnę do pobliskiej szkoły podstawowej skąd wiem, że piwnicami może mi się udać dotrzeć do miejsca gdzie zapewne oboje są uwięzieni. Biegnę labiryntem małych pomieszczeń, korytarzy bez światła. Na każdym rozwidleniu zatrzymuję się i szukam przemysłowych włączników. Światło pozwala mi zorientować się mniej więcej gdzie jestem ale i tak nie jestem w stanie dotrzeć do małej.
Zaraz oszaleję!

03/02/2017

Serpentynuj

Zdjąłem buty z gorąca i cała skóra na stopie złuszczyła mi się jak u węża.

02/02/2017

Bolą mnie ósemki

Byliśmy na campingu nad morzem na wakacjach. Przyglądaliśmy się włoskiemu facetowi, który szkolił chińskich turystów w grze badmintona. Grali bardzo wysoko i głośno. Na koniec chciałem mu pogratulować i akurat lotka wylądowała przy mojej kostce.
Z racji tego, że nie mówię po włosku zacząłem do niego mówić po francusku ale szybko zrozumiałem, że on nic nie rozumie i przeskoczyliśmy na angielski.
Pokazałem mu nasze rakietki, do których przywiązane były malutkie paletki wielkości dziecięcej dłoni. Zaimponowałem mu trudem jaki sobie zadajemy w grze.

Wieczorem graliśmy z sąsiadami. Na stole stał szklany wazon wypełniony kartami. Należało napełnić go szarym nieprzejrzystym dymem, który wdmuchiwało się ustami uprzednio zaciągając się niewiadomego pochodzenia papierosem.

Wygrywała osoba, która w tym mini smogu wyciągnie najwyższą kartę.