28/07/2012
domowa farmaceutyka
wielka budowa i bentonitowa zawiesina wszędzie. odkryliśmy w piwnicy szczątki dinozaurów gdzieś w głębokiej Rosji. w związku z wielkim odkryciem władze zorganizowały święto dla wszystkich pracowników firmy gdzie zostałem poproszony do tanga sportowego przez jakąś wiejską dziewczynę.
27/07/2012
10k wizyt
jutro idę do lekarza, znów. w ostatnim miesiącu byłem tam już pięć razy:
- chrapanie
- wypalanie komór, nic nie pomogło ale polecam. niesamowite uczucie spalania od środka, miałem wrażenie, że lekarz wjedzie mi sondą na moje przedmóżdże, czułem się jak podczas snu kiedy spaliłem sobie wszystkie włosy i powypadały mi zęby.
- chirurg urazowy, zwichnąłem kostkę ale na szczęście nic poważnego, jestem już zdrowy i za tydzień zaczynam znów biegać, w październiku chciałbym pobiec pół maraton.
- jutro idę w sprawie częstych bólów głowy, koleżanka usunęła sobie ósemki i jej to pomogło, może powinienem poszukać w tym kierunku?
dziś miałem stłuczkę z motocyklistą, któremu nic się nie stało, zdzwoniliśmy się pod koniec dnia i spisaliśmy szkody, sprawą zajmą się nasi ubezpieczyciele.
potem jeszcze zatrzymała mnie policja do kontroli i pech chciał, że byłem bez dokumentów. miałem szczęście, bo puścił mnie bez żadnych problemów.
ostatnio śniłem, że ugniatam, niczym drożdże do ciasta, lek na ból głowy, pachniało nawet podobnie, szare i nijakie ugniatane w mleku, obudziłem się z okropnym globusem.
20/07/2012
stereo słownia
hotel polski
schody francuski
apartament tłum
ewakuacja znajomi
szpieg okna
kamizelka drewno
powrót stojak
inny pokój płaszcz
inne schody dokumenty
administracja budzik
odwaga dzień
pewność śniadanie
lokaj praca
inne schody kule
do góry kostka
drewno mała
kurz paryż
blisko beauvais
likwidacja rutyna
tłum wakacje
decyzja polska
kamizelka hotel
schody francuski
apartament tłum
ewakuacja znajomi
szpieg okna
kamizelka drewno
powrót stojak
inny pokój płaszcz
inne schody dokumenty
administracja budzik
odwaga dzień
pewność śniadanie
lokaj praca
inne schody kule
do góry kostka
drewno mała
kurz paryż
blisko beauvais
likwidacja rutyna
tłum wakacje
decyzja polska
kamizelka hotel
14/07/2012
07/07/2012
dziwki w ogródku
wróciłem na Sobięcin. chciałem zobaczyć jak sprawy się mają, co słychać u moich dziadków, którzy znów mieszkają w starym domu, babcia która zmartwychwstała.
nie wiem co się stało z ogródkiem pod domem, czy ciągle był w posiadaniu mojej rodziny.
budka, której normalnie były narzędzia i kury i króliki były powstawiane piętrowe łóżka i ubikacja. było czuć zapach... spermy? w rogu zobaczyłem parę, która się kotłowała po cichu na łóżku, pomiędzy krzakami porzeczek krzątały się dzikie, wymalowane i półnagie kobiety. klientele stanowili wszyscy moi pracownicy i inżynierowie z firmy. mój ogródek stał się nielegalnym domem publicznym. nie tylko to się zmieniło. na wprost nie było już psa ani budy. Murzyn był dzikim skurwysynem ale bardzo kochanym, który spędził całe swoje dzieciństwo w domu z dziadkami do dnia kiedy nie zlał się w kuchni. mój dziadek prostolinijny i sympatyczny człowiek nie zastanawiał się długo i od tego zdarzenia Murzyn spał, jadł i pilnował kur w ogródku do samego końca. nie zapomnę jak bardzo się cieszył, kiedy przychodziło się z jedzeniem z domu. potrafiłem mu potem okropnie przeszkadzać w jedzeniu, warczał szczekał i gryzł patyk, którym mu dokuczałem. jest mi wstyd nie dostałem nigdy psa na własność. pamiętam dzień kiedy z dziadkiem poszliśmy z nim na spacer. przez cały czas ciągnął smycz jak szalony i moment, w którym weszliśmy na pole spuszczony ze smyczy znikał za horyzontem i wracał z jęzorem na wierzchu cały roztrzęsiony z rozbieganymi oczami tylko po to by po chwili pobiec w przeciwnym kierunku. ileż dziadek się nakrzyczał, w tym dniu nauczyłem się całkiem dużo przekleństw. zima dla Murzyna była okresem srogiej zabawy. spał na zewnątrz w budzie po brzegi wypełnioną słomą. dzień "wypełniania" był spektakularny. Murzyn won budy widły z sianem do budy, Murzyn do budy, murzyn z budy, widły do budy, murzyn do budy, murzyn z budy i tak w kółko Macieju... wszystko w przeciągu kilku sekund, także duże straty w słomie, która wraz z psem wystrzeliwała w powietrze. pod sam koniec kiedy dziadkowie się już wyprowadzali oddali komuś murzyna na wieś.
potem normalnie skręcało się w lewo w kierunku komórki, skleconej przez dziadka w latach 50. zachwycająca sztuka recyclingu i nawet dach był zgrzewany. kiedyś wejście na dach po drabinie oznaczało dla mnie jedno, jestem królem. nikt mnie nie ściągnie, chyba że siłą. z góry widziałem całe podwórko, stos płyt betonowych, prefabrykaty naszym czołgiem, i sąsiednie boisko, na którym starsi grali w nogę i na które przez długi okres czasu nie miałem prawa się wybierać. na tym dachu często leciała mi krew z nosa i dopiero po latach zrozumiałem, że byłem ostro uczulony na lipę. wszędzie były lipy, na około boiska i jeszcze dalej wokół zakładów gdzie kiedyś dziadek stróżował.
często kiedy brakowało mi drabiny wchodziłem na dach po ławce ale ławka do końca życia będzie mi się kojarzyć z rozmową z moją babcią. powiedziała do mnie zaledwie dwa zdania ale za to tak spokojne, szczere i świadome, mimo że nie pamiętam dokładnie słów to czuję ciągle to samo jakbym z nią był tam teraz w słońcu pod wieczór.
całkiem długo bałem się wchodzić sam do komórki. w środku było ciemno i dużo pajęczyn z ogromnymi pająkami, na wprost drzwi do schowka na kury, po prawej klatki na króliki, poza tym dużo narzędzi, sierpy, młoty, śrubokręty, dużo rzeczy znalezionych i nieużytecznych, które wisiały tu przez lata.
na samym końcu po lewej i za komórką były krzaki agrestu, porzeczek i kilka drzew owocowych, wcześniej był tam wybieg dla kur, nie znosiłem zbierać wszystkich małych owoców.
ogródek moich dziadków był dla mnie schronieniem, kiedy tylko przekroczyłem próg furtki nikt z dzieciaków nie odważył się wejść. mój dziadek albo babcia lub pies wszyscy ostro mówili albo warczeli. do innych ogródków sąsiadów wchodziłem zaledwie kilka razy i to w większości po piłkę, która wpadła do ogródka nad płotem.
dziś w nocy wszystko to było gwałcone i przepełnione starym zapachem wielokrotnych stosunków.
nie wiem co się stało z ogródkiem pod domem, czy ciągle był w posiadaniu mojej rodziny.
budka, której normalnie były narzędzia i kury i króliki były powstawiane piętrowe łóżka i ubikacja. było czuć zapach... spermy? w rogu zobaczyłem parę, która się kotłowała po cichu na łóżku, pomiędzy krzakami porzeczek krzątały się dzikie, wymalowane i półnagie kobiety. klientele stanowili wszyscy moi pracownicy i inżynierowie z firmy. mój ogródek stał się nielegalnym domem publicznym. nie tylko to się zmieniło. na wprost nie było już psa ani budy. Murzyn był dzikim skurwysynem ale bardzo kochanym, który spędził całe swoje dzieciństwo w domu z dziadkami do dnia kiedy nie zlał się w kuchni. mój dziadek prostolinijny i sympatyczny człowiek nie zastanawiał się długo i od tego zdarzenia Murzyn spał, jadł i pilnował kur w ogródku do samego końca. nie zapomnę jak bardzo się cieszył, kiedy przychodziło się z jedzeniem z domu. potrafiłem mu potem okropnie przeszkadzać w jedzeniu, warczał szczekał i gryzł patyk, którym mu dokuczałem. jest mi wstyd nie dostałem nigdy psa na własność. pamiętam dzień kiedy z dziadkiem poszliśmy z nim na spacer. przez cały czas ciągnął smycz jak szalony i moment, w którym weszliśmy na pole spuszczony ze smyczy znikał za horyzontem i wracał z jęzorem na wierzchu cały roztrzęsiony z rozbieganymi oczami tylko po to by po chwili pobiec w przeciwnym kierunku. ileż dziadek się nakrzyczał, w tym dniu nauczyłem się całkiem dużo przekleństw. zima dla Murzyna była okresem srogiej zabawy. spał na zewnątrz w budzie po brzegi wypełnioną słomą. dzień "wypełniania" był spektakularny. Murzyn won budy widły z sianem do budy, Murzyn do budy, murzyn z budy, widły do budy, murzyn do budy, murzyn z budy i tak w kółko Macieju... wszystko w przeciągu kilku sekund, także duże straty w słomie, która wraz z psem wystrzeliwała w powietrze. pod sam koniec kiedy dziadkowie się już wyprowadzali oddali komuś murzyna na wieś.
potem normalnie skręcało się w lewo w kierunku komórki, skleconej przez dziadka w latach 50. zachwycająca sztuka recyclingu i nawet dach był zgrzewany. kiedyś wejście na dach po drabinie oznaczało dla mnie jedno, jestem królem. nikt mnie nie ściągnie, chyba że siłą. z góry widziałem całe podwórko, stos płyt betonowych, prefabrykaty naszym czołgiem, i sąsiednie boisko, na którym starsi grali w nogę i na które przez długi okres czasu nie miałem prawa się wybierać. na tym dachu często leciała mi krew z nosa i dopiero po latach zrozumiałem, że byłem ostro uczulony na lipę. wszędzie były lipy, na około boiska i jeszcze dalej wokół zakładów gdzie kiedyś dziadek stróżował.
często kiedy brakowało mi drabiny wchodziłem na dach po ławce ale ławka do końca życia będzie mi się kojarzyć z rozmową z moją babcią. powiedziała do mnie zaledwie dwa zdania ale za to tak spokojne, szczere i świadome, mimo że nie pamiętam dokładnie słów to czuję ciągle to samo jakbym z nią był tam teraz w słońcu pod wieczór.
całkiem długo bałem się wchodzić sam do komórki. w środku było ciemno i dużo pajęczyn z ogromnymi pająkami, na wprost drzwi do schowka na kury, po prawej klatki na króliki, poza tym dużo narzędzi, sierpy, młoty, śrubokręty, dużo rzeczy znalezionych i nieużytecznych, które wisiały tu przez lata.
na samym końcu po lewej i za komórką były krzaki agrestu, porzeczek i kilka drzew owocowych, wcześniej był tam wybieg dla kur, nie znosiłem zbierać wszystkich małych owoców.
ogródek moich dziadków był dla mnie schronieniem, kiedy tylko przekroczyłem próg furtki nikt z dzieciaków nie odważył się wejść. mój dziadek albo babcia lub pies wszyscy ostro mówili albo warczeli. do innych ogródków sąsiadów wchodziłem zaledwie kilka razy i to w większości po piłkę, która wpadła do ogródka nad płotem.
dziś w nocy wszystko to było gwałcone i przepełnione starym zapachem wielokrotnych stosunków.
Subscribe to:
Posts (Atom)