odwiedziliśmy sklep bio nr52
byliśmy w miasteczku, gdzieś w Normandii, kamienice były z kamienia, drzewa były z drewna :) to musiało być gdzieś w Normandii. w każdym bądź razie uliczki były bardzo wąskie, co chwile mijaliśmy małe skwery, parki, trochę błądziliśmy ale zawsze tak jest na wycieczkach rowerowych. gdzieś na mapie palcem pokazywałem małej gdzie pojedziemy, wzdłuż rzeki i ku morzu. ściemniało się ale nie było z tym problemu mieliśmy oboje światła i praktycznie od rana nie widzieliśmy żadnego samochodu, cicho i trochę wiejsko.
kiedy już byliśmy w polu, moja lampka obluzowała się i ciągle świeciła w górę, to wyglądało trochę jak taki instynkt, próbowała nawiązać kontakt z gwiazdami. próbowałem w jakiś sposób ją naprostować ale nie dało rady, w dodatku zorientowałem się, że zapomniałem moich dokumentów i musiałem po nie wrócić do miasta, było już późno więc postanowiliśmy wrócić razem i wyjechać jutro rano. rano w kafejce na rogu piłem kawę z siostrami małej, mała zaś już dawno nie spała, nikt nie wiedział gdzie może być ale lada chwila powinna zjawić się, śniadanie to rzecz święta.
pojawił się jakiś mężczyzna, który miał pretensje do jednej z dziewczyn o jakieś wieczory samotne, rozczarowania ale spłoszył się uśmiechów i uciekł. kiedy go tak odprowadzałem wzrokiem zauważyłem po przeciwnej stronie rockersa w skórze z ogromnymi tatuażami z aparatem w ręku, na standardowym obiektywie miał różową opaskę, rozbawił mnie swoją miną i kiedy już w nas wymierzył i kiedy usłyszałem zapadkę, obudziłem się.
następnego dnia byliśmy z małą w labiryncie dla dzieci,duża konstrukcja z lnu, gdzie jest niezliczona ilość małych pomieszczeń, z których przechodzi się bezpośrednio do drugiego poprzez mały okrągły otwór. ze względu na naszą wagę było to bardzo skomplikowane, cała konstrukcja wyginała się i była niestabilna. byliśmy na samym dole, może nawet kilka kondygnacji pod ziemią i mam wrażenie że chcieliśmy uciec.
mała została schwytana a mnie jakimś cudem udało się z tego wyjść. przyglądałem się okolicy i rozpoznałem dzielnicę, w budynku gdzie był ten przeklęty plac zabaw mieścił się kiedyś bank, cóż za ironia losu dla małej. zostały mi przydzielone tylko dwa dni odwiedzin na miesiąc i przez te kilka miesięcy planowałem jak mała wydostać. moją uwagę przykuwały ogromne dźwigi pracujące na przeciwko przy budowie kolejnych wieżowców, przez chwilę myślałem że można taką metalową żyrafą wyciągnąć małą ale w ostateczności podczas jednej z wizyt zaostrzyłem krzesłem jedną z monet, nakreśliłem okrąg na witrynie wychodzącej na ulicę i tym samym krzesłem rozbiłem ją w mak, klapa od śmietnika się zamknęła. niedziela.
No comments:
Post a Comment