Przejazd autobusem przez łuk ostatnim razem wiązał się z wysoką wodą, dużo wyżej niż teraz. Dziś bez żadnego problemu można było dostrzec brzegi rzeki. Mieliśmy już przejechać przez wiraż kiedy woda zaczęła nabierać na sile. Z początku wyglądało to tylko na deszczówkę, efekt mocnej nawałnicy albo wadę kanalizacji. Na środku ulicy personel techniczny brodził po kolana i po pas. Wraz z przejechanym dystansem woda przybierała jeszcze bardziej. Łuk coraz mocniej skręcał, także nachylenie i determinacja kierowcy. Stałem w otwartych drzwiach i w pewnym momencie wyskoczyłem nie wierząc w jego umiejętności ani rezolutność. Mała została chyba w środku. Techniczni przerwali pracę i podziwiali upór kierowcy.
Nad moją głową niczym rower nachylony na torze wyścigowym przejeżdża zjawiskowo pokonując nurt wody by w pewnej chwili zniknąć z oczu zanurzony po sam dach by po chwili wynurzyć się po drugiej stronie zagłębienia uwalniając wszystkich pasażerów. Wszyscy bez wyjątku zmoczeni po sam czubek głowy. Wszyscy wyskakują w popłochu a ja szukam wzrokiem małej.
Nabieram rozpędu i susami przeskakuję po krawężnikach nie zanurzając się bardziej niż po pas udaje mi się dotrzeć na drugą stronę jeziora asfaltowego.
No comments:
Post a Comment