kochaliśmy nieopamiętanie dwie piętki chleba nasączone oliwą.
...aż do starcie skórki.
21/08/2016
20/08/2016
10/08/2016
panta rhei
Przejazd autobusem przez łuk ostatnim razem wiązał się z wysoką wodą, dużo wyżej niż teraz. Dziś bez żadnego problemu można było dostrzec brzegi rzeki. Mieliśmy już przejechać przez wiraż kiedy woda zaczęła nabierać na sile. Z początku wyglądało to tylko na deszczówkę, efekt mocnej nawałnicy albo wadę kanalizacji. Na środku ulicy personel techniczny brodził po kolana i po pas. Wraz z przejechanym dystansem woda przybierała jeszcze bardziej. Łuk coraz mocniej skręcał, także nachylenie i determinacja kierowcy. Stałem w otwartych drzwiach i w pewnym momencie wyskoczyłem nie wierząc w jego umiejętności ani rezolutność. Mała została chyba w środku. Techniczni przerwali pracę i podziwiali upór kierowcy.
Nad moją głową niczym rower nachylony na torze wyścigowym przejeżdża zjawiskowo pokonując nurt wody by w pewnej chwili zniknąć z oczu zanurzony po sam dach by po chwili wynurzyć się po drugiej stronie zagłębienia uwalniając wszystkich pasażerów. Wszyscy bez wyjątku zmoczeni po sam czubek głowy. Wszyscy wyskakują w popłochu a ja szukam wzrokiem małej.
Nabieram rozpędu i susami przeskakuję po krawężnikach nie zanurzając się bardziej niż po pas udaje mi się dotrzeć na drugą stronę jeziora asfaltowego.
Nad moją głową niczym rower nachylony na torze wyścigowym przejeżdża zjawiskowo pokonując nurt wody by w pewnej chwili zniknąć z oczu zanurzony po sam dach by po chwili wynurzyć się po drugiej stronie zagłębienia uwalniając wszystkich pasażerów. Wszyscy bez wyjątku zmoczeni po sam czubek głowy. Wszyscy wyskakują w popłochu a ja szukam wzrokiem małej.
Nabieram rozpędu i susami przeskakuję po krawężnikach nie zanurzając się bardziej niż po pas udaje mi się dotrzeć na drugą stronę jeziora asfaltowego.
Subscribe to:
Posts (Atom)