nie wiem dokładnie w jaki sposób wszedłem w posiadanie dwóch cennych figurek, poszukiwanych przez wszystkich zapaleńców. na rynku mógłbym dostać za nie każdą cenę.
znalazłem kupca, były inżynier w fabryce gąbek do mycia naczyń, pasjonat. poszedłem do niego z walizką wypchaną po brzegi, która nie hałasowała bo miała śliczne kauczukowe koła. jeszcze zanim wylądowałem w ów lombardzie odwiedziłem starą podstawówkę. byłem ubrany całkiem elegancko. to dlatego, że by złapać najbliższy samolot byłem zmuszony przygotować wszystko wcześniej i ruszyć na lotnisko prosto z pracy. moje buty stukały o lastrykową posadzkę. tak się złożyło, że był zjazd rocznika i spotkałem wszystkich i wszystkie spojrzenia czułem na sobie. szybko uciekłem do pokoju nauczycielskiego zostawiając nieuważnie walizkę na schodach i dziewczęce komentarze za plecami. wchodząc do pokoju czułem się jakbym wchodził do basenu. to była kwestia koloru ścian, podłogi i sufitu. wszystko utrzymane jednolicie w stylu chlorowego linoleum. pobiegłem schodami do góry gdzie było małe pomieszczenie dla palących belfrów i wpadłem akurat w momencie rozlewania wódki przed zaliczeniem sesji, szybki melanż studiów. wracając zorientowałem się, że brakuje mojego cennego bagażu. Torba wylądowała w schowku na zagubione bagaże, jeden wielki kosz pełen wyrzuconych przez okna tornistrów i wybałuszonych plecaków, wszystko to przemieszane z niechcianymi kanapkami z pasztetem. jest! szczęśliwie wróciłem z walizką. jestem znów w lombardzie negocjując cenę i za każdym razem wyśmiewam coraz mocniej i zuchwalej jego propozycje kończymy na pokaźnej sumie kilkudziesięciu tysięcy euro. kiedy już dobiliśmy targu, byłem bardzo zadowolony bo sprzedałem coś co mi się nic a nic nie podobało i w dodatku znalazłem to na ulicy, ha! przypomniałem sobie. chwilę potem znalazłem się na obozie szkoleniowym, wszyscy mieliśmy zakryte twarze chustami i skakaliśmy po drzewach i ponad murami z drewnianych beli. wisząc na jednym z nich wpadłem na pomysł cofnąć się w czasie i ostrzec się przed konsekwencjami szkolnych prześladowań ale nie skoncentrowałem się wystarczająco dobrze i wylądowałem na koncercie Abby. w dodatku w jednym z pierwszych rzędów.
wczoraj wieczorem po pracy wyszedłem pobiegać i ujrzałem dosyć ciekawe zjawisko.
na horyzoncie budował się potężny niż wypełniony po brzegi kłębiastymi chmurami, które zrzucały z siebie charakterystyczne zasłony deszczu. słońce zachodziło i rzucało na wszystko ostatnie czerwone promienie i tu właśnie dostrzegłem w oddali, iż ów dalekie deszcze przybierają różne kolory od czerwieni poprzez głębokie fiolety aż po błękit. wszystko w zależności od natężenia opadów. ostatecznie dawało to złudzenie konsekutywnie zmieniających się filtrów, które ktoś umyślnie pomieszał. byłem po całym dniu praktycznie na czczo. wcisnąłem kawałek surowej szynki i pół litra wody na pasie. półmrocznie dobiegłem do domu ostatkiem sił.
No comments:
Post a Comment