byliśmy z małą na imprezie, nie wiem u kogo dokładnie.
w pewnym momencie zacząłem kruszyć swoje zęby, jadłem coś i przy mocniejszym ugryzieniu moje zęby kruszyły się jak herbatniki albo wypadały pod naciskiem języka. w przeciągu jednej minuty straciłem wszystkie zęby, bezboleśnie.
potem strasznie szybko pobiegłem do ubikacji za grubszą potrzebą i nie mogłem znaleźć spokojnego miejsca i nie mogłem nic zrobić bo ciągle ktoś przechodził obok mnie. pełno gości i wszyscy jakby uparcie przechodzili przez ten pokój, w którym znalazłem wolną muszlę, która swoją drogą była zatkana. postanowiłem ją wyczyścić, ręcznie! wyjąłem z niej coś w rodzaju siatki filtrującej, którą normalnie umieszcza się w prysznicach i zacząłem wygrzebywać palcami cały ten syf, długie włosy oblepione jakąś dziwną szarą mazią o zapachu domestosa.
aż obudziłem małą pojękiwaniem z obrzydzenia zapewne.
zjedliśmy razem ze znajomymi kolację u nas w domu i zagraliśmy w prawo dżungli, obciąłem specjalnie paznokcie by nikogo nie poranić walcząc o berło i przesadziłem z lewym kciukiem, który mnie teraz boli jakbym go wyjął z jakiejś małej wnęki skalnej.
dziś był mój pierwszy dzień w pracy, poszło całkiem gładko a wieczorem byliśmy do znajomych na fondue serowe ale niestety bez białego wina bo jeden z nas był muzułmaninem i tam też zagraliśmy w monkey speed, wersję francuską i znów sromotnie przegrałem.
10/01/2012
07/01/2012
urząd stanu cywilnego i wakacje w normandii
mam kilka zaległych snów do uregulowania.
pierwszy, ostatni z 2011.
byliśmy z małą w Szkocji gdzie mój wujek starał się o nadanie nowego imienia, Liman, które było zdaje się anagramem od Milanu, na cześć zespołu piłkarskiego.
moja ciocia starała się go przekonać, że jest to nonsensowny pomysł i że już od dłuższego czasu ma dla niego inne imię, że czeka na ten moment od trzech tysięcy dni i że wszystkie kartki imieninowe są już kupione i wszystkie zaproszenia czekają tylko by wpisać odpowiednią datę etc. wujaszek przekonał się i postanowił odnieść do samochodu planszę wyjaśniającą jego wybór ale na odchodnym cioteczka powiedziała, że Liman jest głupim imieniem i w dodatku jest niewidoczne na wszystkich oficjalnych dokumentach, podchwyciliśmy z małą to zdanie i zaczęliśmy przekonywać, że skoro tak jest to tym bardziej powinna się zgodzić na Limana, tym bardziej że sprawi to jej mężowi przyjemność. Wujek już miał się wrócić by spróbować wejść do pokoju urzędnika, kiedy znów wywiązała się pomiędzy nimi debata. W między czasie zauważyliśmy z małą, że urzędnik, który siedział kilka metrów od nas przysłuchiwał się nam bacznie i dosyć wyraźnie reagował na przebieg wydarzeń. oboje zrozumieliśmy, że najwidoczniej rozumiał po polsku. podeszliśmy do niego i zaczęliśmy wypytywać o jego polskie pochodzenie albo co najmniej znajomość języka polskiego. nie reagował w żaden sposób, zaproponowałem mu, że moglibyśmy wyjść na zewnątrz jeśli nie może rozmawiać po polsku w biurze. zerknął na nas potem w kierunku biura szefa i powiedział do niego, że wyjdzie na minutę zapalić papierosa przed budynkiem i tam zaczął już mówić do nas po polsku tłumacząc, że w obecnej sytuacji na rynku nie może pozwolić komukolwiek rozpoznać się jako polak gdyż automatycznie straciłby pracę na rzecz szkota. po chwili usłyszeliśmy pukanie do drzwi i rozglądając się dookoła w poszukiwaniu źródła stukania wybudziliśmy się oboje z małą. mała nawet wstała i poszła otworzyć drzwi.
po powrocie do Francji nasi Kolumbijczycy wytłumaczyli nam swoją sytuację. nie przedłużono im pozwolenia na pracę i jeśli wszystko pójdzie źle ryzykują powrót do kraju. z pewnością są ofiarą bezmyślnej polityki władz francuskich, które strzeliły sobie tą ustawą w piętę wyrzucając z kraju większość obcokrajowców, którzy "zabierają" miejsca pracy młodym francuzom.
mała jest kalendarzową purytanką!
drugi, z dzisiejszej nocy.
byliśmy na plaży w Normandii, tuż po sztormach, które przetoczyły się ostatnio przez Francję. nie mogłem znaleźć żadnego zejścia na plażę ale poszedłem za wszystkimi plażowiczami i okazało się, że powstała nowa moda na plażowanie wertykalne, ludzie drążyli własne zejścia w klifach i obok pozostawiali jeszcze trochę miejsca na swoje hamaki i kocyki. dzięki temu nie musieli już leżeć na kamieniach i uciekać przed przypływami i w dodatku merostwa cieszyły się bo pomniejszał im się teren do zarządzania i tym samym zwiększało zagęszczenie ludności i wpadali w wyższe widełki dofinansowań z budżetu Państwa. schodząc tak w dół minąłem się z nutką, która spędzała swoje zimowe wakacje we Francji. wymieniliśmy się tylko spojrzeniami i schodziłem dalej. w pewnym momencie klif był zablokowany przez pasjonatów lania mokrego piasku. przede mną wyrósł spory mur stalagmitowych tworów, które odcinały drogę śmiałkom ku plaży. plażowicze wskazali mi drogę naokoło, która szła wzdłuż klifu, który zakręcał i wdzierał się ostro w głąb lądu ale ścieżka była okropnie wąska. widziałem grupkę zapaleńców po drugiej stronie falezy ale ich miny mówiły same za siebie, swoją drogą nastąpiłem na tą maciupką półkę i wiedziałem, że ześlizgnąć się z niej jest cholernie łatwo a do plaży było jeszcze z jakieś dwanaście metrów. pokręciłem się trochę bezradnie w kółko i znalazłem przez przypadek małą wyrwę w ścianie, było to miejsce gdzie wszyscy chodzili na siku i inne sprawy. wszedłem do środka niskim korytarzem doszedłem do wielkiej hali ukrytej wewnątrz klifu, był odpływ i było widać całe to gówno na ziemi, czarny mazidło. w głębi w ciemnościach dojrzałem jakieś drzwi. wszystko to wyglądało na hangar portowy albo schron dla statków podwodnych. otworzyłem stare metalowe, zardzewiałe i ciężkie drzwi wszedłem do śluzy gdzie było w jednym rzędzie cztery wyjścia wybrałem pierwsze i korytarzem doszedłem do małego pomieszczenia strzelniczego, zacząłem kręcić armatą w celowniku widziałem morze i małe miasto w oddali z białymi zbiornikami na ciekły gaz i nagle przemknął mi człowiek przed wizjerem, w ten klifowej wnęce gdzie była schowana armata był zewnętrzny korytarz. szybko zacząłem uciekać i w panice nie wiedziałem, którymi drzwiami mogę wrócić do plażowiczów. w strachu jak zwykle obudziłem się niezadowolony.
musiałbym nauczyć się lepiej kontrolować moje emocje we śnie by nie budzić się z byle powodu.
po powrocie z Polski postanowiliśmy, że będziemy piekli własny chleb, przywieźliśmy ze sobą polski zakwas i kupiliśmy trochę mąki orkiszowej. z pierwszym stycznia zacząłem przygotowywać się do maratonu ale nie mogę jeszcze powiedzieć gdzie.
pierwszy, ostatni z 2011.
byliśmy z małą w Szkocji gdzie mój wujek starał się o nadanie nowego imienia, Liman, które było zdaje się anagramem od Milanu, na cześć zespołu piłkarskiego.
moja ciocia starała się go przekonać, że jest to nonsensowny pomysł i że już od dłuższego czasu ma dla niego inne imię, że czeka na ten moment od trzech tysięcy dni i że wszystkie kartki imieninowe są już kupione i wszystkie zaproszenia czekają tylko by wpisać odpowiednią datę etc. wujaszek przekonał się i postanowił odnieść do samochodu planszę wyjaśniającą jego wybór ale na odchodnym cioteczka powiedziała, że Liman jest głupim imieniem i w dodatku jest niewidoczne na wszystkich oficjalnych dokumentach, podchwyciliśmy z małą to zdanie i zaczęliśmy przekonywać, że skoro tak jest to tym bardziej powinna się zgodzić na Limana, tym bardziej że sprawi to jej mężowi przyjemność. Wujek już miał się wrócić by spróbować wejść do pokoju urzędnika, kiedy znów wywiązała się pomiędzy nimi debata. W między czasie zauważyliśmy z małą, że urzędnik, który siedział kilka metrów od nas przysłuchiwał się nam bacznie i dosyć wyraźnie reagował na przebieg wydarzeń. oboje zrozumieliśmy, że najwidoczniej rozumiał po polsku. podeszliśmy do niego i zaczęliśmy wypytywać o jego polskie pochodzenie albo co najmniej znajomość języka polskiego. nie reagował w żaden sposób, zaproponowałem mu, że moglibyśmy wyjść na zewnątrz jeśli nie może rozmawiać po polsku w biurze. zerknął na nas potem w kierunku biura szefa i powiedział do niego, że wyjdzie na minutę zapalić papierosa przed budynkiem i tam zaczął już mówić do nas po polsku tłumacząc, że w obecnej sytuacji na rynku nie może pozwolić komukolwiek rozpoznać się jako polak gdyż automatycznie straciłby pracę na rzecz szkota. po chwili usłyszeliśmy pukanie do drzwi i rozglądając się dookoła w poszukiwaniu źródła stukania wybudziliśmy się oboje z małą. mała nawet wstała i poszła otworzyć drzwi.
po powrocie do Francji nasi Kolumbijczycy wytłumaczyli nam swoją sytuację. nie przedłużono im pozwolenia na pracę i jeśli wszystko pójdzie źle ryzykują powrót do kraju. z pewnością są ofiarą bezmyślnej polityki władz francuskich, które strzeliły sobie tą ustawą w piętę wyrzucając z kraju większość obcokrajowców, którzy "zabierają" miejsca pracy młodym francuzom.
mała jest kalendarzową purytanką!
drugi, z dzisiejszej nocy.
byliśmy na plaży w Normandii, tuż po sztormach, które przetoczyły się ostatnio przez Francję. nie mogłem znaleźć żadnego zejścia na plażę ale poszedłem za wszystkimi plażowiczami i okazało się, że powstała nowa moda na plażowanie wertykalne, ludzie drążyli własne zejścia w klifach i obok pozostawiali jeszcze trochę miejsca na swoje hamaki i kocyki. dzięki temu nie musieli już leżeć na kamieniach i uciekać przed przypływami i w dodatku merostwa cieszyły się bo pomniejszał im się teren do zarządzania i tym samym zwiększało zagęszczenie ludności i wpadali w wyższe widełki dofinansowań z budżetu Państwa. schodząc tak w dół minąłem się z nutką, która spędzała swoje zimowe wakacje we Francji. wymieniliśmy się tylko spojrzeniami i schodziłem dalej. w pewnym momencie klif był zablokowany przez pasjonatów lania mokrego piasku. przede mną wyrósł spory mur stalagmitowych tworów, które odcinały drogę śmiałkom ku plaży. plażowicze wskazali mi drogę naokoło, która szła wzdłuż klifu, który zakręcał i wdzierał się ostro w głąb lądu ale ścieżka była okropnie wąska. widziałem grupkę zapaleńców po drugiej stronie falezy ale ich miny mówiły same za siebie, swoją drogą nastąpiłem na tą maciupką półkę i wiedziałem, że ześlizgnąć się z niej jest cholernie łatwo a do plaży było jeszcze z jakieś dwanaście metrów. pokręciłem się trochę bezradnie w kółko i znalazłem przez przypadek małą wyrwę w ścianie, było to miejsce gdzie wszyscy chodzili na siku i inne sprawy. wszedłem do środka niskim korytarzem doszedłem do wielkiej hali ukrytej wewnątrz klifu, był odpływ i było widać całe to gówno na ziemi, czarny mazidło. w głębi w ciemnościach dojrzałem jakieś drzwi. wszystko to wyglądało na hangar portowy albo schron dla statków podwodnych. otworzyłem stare metalowe, zardzewiałe i ciężkie drzwi wszedłem do śluzy gdzie było w jednym rzędzie cztery wyjścia wybrałem pierwsze i korytarzem doszedłem do małego pomieszczenia strzelniczego, zacząłem kręcić armatą w celowniku widziałem morze i małe miasto w oddali z białymi zbiornikami na ciekły gaz i nagle przemknął mi człowiek przed wizjerem, w ten klifowej wnęce gdzie była schowana armata był zewnętrzny korytarz. szybko zacząłem uciekać i w panice nie wiedziałem, którymi drzwiami mogę wrócić do plażowiczów. w strachu jak zwykle obudziłem się niezadowolony.
musiałbym nauczyć się lepiej kontrolować moje emocje we śnie by nie budzić się z byle powodu.
po powrocie z Polski postanowiliśmy, że będziemy piekli własny chleb, przywieźliśmy ze sobą polski zakwas i kupiliśmy trochę mąki orkiszowej. z pierwszym stycznia zacząłem przygotowywać się do maratonu ale nie mogę jeszcze powiedzieć gdzie.
Subscribe to:
Posts (Atom)