jest weekend,
już od jakiegoś czasu nie miałem ani czasu ani ochoty na utrwalenie tego co się dzieje w mojej głowie. przyznam, że przerzuciłem się na drobne rysunki, które zaraz po chwili ląduję w koszach, w mieszkaniu, na budowie... albo zostawiam je na stole, tak by mała mogła się pośmiać.
za dwa tygodnie minie dwa lata jak ogarnia mnie dyssypacja francusko-polska.
w ten weekend jak ten, nic nie robię. mam innemuri w głowie krążące w setkach, tysiącach i milionach spraw, które może mnie tak naprawdę nie interesują.
robi się coraz cieplej i mój projekt zbliża się do końca. jeśli nie dojdzie do żadnych mocniejszych rotacji kadrowych pozostaniemy tu gdzie jesteśmy w przeciwnym razie...
30/04/2011
16/04/2011
dzień świstaka
miałem ostatnio sposobność do śnienia we śnie. napinałem uda z całych sił i ktoś mi je kontrolował naciskając palcem i sprawdzając czy są wystarczająco twarde. kiedy tylko się obudziłem śmiałem się i poszedłem do kuchni zapisać wszystko póki pamiętałem, niestety nie mogłem znaleźć notesu i w dodatku po chwili obudziłem się ponownie już na czas do pracy.
wczoraj zaś zasnąłem na kanapie, byłem sam w domu. zamieszkaliśmy z małą na tarasie dyrekcji biurowca, który obecnie buduję. mieliśmy tam ogromne łóżko na samym środku na wprost klatki schodowej. cały budynek został zaadaptowany na potrzeby szpitala psychiatrycznego, którego pacjentami byli wszyscy ludzie, z którymi pracuję na budowie. udzielałem wywiadu do prasy i musiałem wypowiedzieć się negatywnie na temat wszystkich pacjentów bo chwilę potem wszyscy zaczęli się do mnie zbiegać, niektórzy gratulując odwagi poklepywali po ramieniu ale większość podchodziła i zaczynała mnie drapać niemiłosiernie w plecy, mocniej i mocniej aż zdzierali mi skórę. mieli długie paznokci i brudne od cementu.
przedwczoraj poszliśmy na mały apéritif dinatoire u dziewczyn, co za szczęściary od wczoraj mają wakacje, obie są nauczycielkami. ów wieczór zakończył się w klubie na wieczorze salsa, zrobiłem nawet kilka kroków ale zaprzestałem po chwili topiąc swoje żale w szklance piwa, kontemplując taniec naszych kolumbijskich znajomych. nazajutrz obudziłem się z wielkim kacem, który trzymał mnie w pracy aż do lunchu, mimo tabletek.
w zaszły weekend byłem w Polsce, na cztery dni. pojechałem specjalnie na urodziny mojej mamy. zbyt krótko i zbyt zmęczony byłem by naprawdę zapuścić się w Wałbrzychu.
wczoraj zaś zasnąłem na kanapie, byłem sam w domu. zamieszkaliśmy z małą na tarasie dyrekcji biurowca, który obecnie buduję. mieliśmy tam ogromne łóżko na samym środku na wprost klatki schodowej. cały budynek został zaadaptowany na potrzeby szpitala psychiatrycznego, którego pacjentami byli wszyscy ludzie, z którymi pracuję na budowie. udzielałem wywiadu do prasy i musiałem wypowiedzieć się negatywnie na temat wszystkich pacjentów bo chwilę potem wszyscy zaczęli się do mnie zbiegać, niektórzy gratulując odwagi poklepywali po ramieniu ale większość podchodziła i zaczynała mnie drapać niemiłosiernie w plecy, mocniej i mocniej aż zdzierali mi skórę. mieli długie paznokci i brudne od cementu.
przedwczoraj poszliśmy na mały apéritif dinatoire u dziewczyn, co za szczęściary od wczoraj mają wakacje, obie są nauczycielkami. ów wieczór zakończył się w klubie na wieczorze salsa, zrobiłem nawet kilka kroków ale zaprzestałem po chwili topiąc swoje żale w szklance piwa, kontemplując taniec naszych kolumbijskich znajomych. nazajutrz obudziłem się z wielkim kacem, który trzymał mnie w pracy aż do lunchu, mimo tabletek.
w zaszły weekend byłem w Polsce, na cztery dni. pojechałem specjalnie na urodziny mojej mamy. zbyt krótko i zbyt zmęczony byłem by naprawdę zapuścić się w Wałbrzychu.
Subscribe to:
Posts (Atom)