ok, nie mieliśmy żadnych problemów ani z mafią kalabryjską, ani z policją, ani z żandarmerią, ani z koleją, ani z pogodą, ani tym bardziej ze śmieciami.
już po samym przylocie uniósł nas zapach morza i niesieni adrenaliną w ciemnościach maszerowaliśmy ku parze, ku rdzy by złapać pociąg do Vibo Marina.
brnęliśmy przez jeżyny, pokrzywy, osty i wszystkie inne możliwe rośliny, mała wielce mi pomogła, gdyby nie ona ugrzęźlibyśmy gdzieś pomiędzy lotniskiem a grzęzawiskiem.
pogoda dopisywała nam prawie do samego końca, prawie...
ale na nasze szczęście animatorzy biorą na stopa i co więcej nasi hości, cudowna para, ciepli i sympatyczni, ogrzali nas winem.
nauczyłem się wielu nowych rzeczy o włosach, włochach i włoszech.
wszystkie dzieci do lat sześciu grają tą samą pomarańczową piłką,
wszyscy włoscy mężczyźni po czterdziestce otwierają parasole w jednej chwili,
włoskie trenitalia nie informuje o strajkach z racji na bezpieczeństwo Państwa,
włoch wzięło się od włosów a nie od Italii,
włoska mozzarella to coś niepowtarzalnego,
włoska pizza w niektórych miejscach smakuje jak gówno,
włosi śmiecą wszędzie na potęgę,
włosi budują wszędzie na potęgę, na pierwiastek,
we włoszech anglicy nie mówią po włosku oni mówią tempo, tempo
śmierdzi nie tylko w Beauvais, we włoszech też,
włosi z południa są cool i dystans,
włoszki, nic mi o nich nie wiadomo,
we włoszech aureole są ledowe
szczęść boże!